Moje pierwsze spotkanie z Rebeccą Stead nie było co prawda nieudane, ale od razu wiedziałam, że "Całkiem obcy człowiek" nie zostanie na długo w zakamarkach mej pamięci i nie czułam naglącej potrzeby natychmiastowego poznania jej kolejnej książki. Kiedy jednak na rynku pojawił się "Kłamca i szpieg", wręcz rzucający mi wyzwanie swoim "Idziemy o zakład, że nie przewidzisz zakończenia!" musiałam, MUSIAŁAM, przekonać się, czy tkwiący we mnie Sherlock da się wyprowadzić w pole.
Cóż, nie dał, co nie zmienia jednak faktu, że "Kłamca i szpieg" to opowieść jak najbardziej godna Waszej uwagi ;)
Cóż, nie dał, co nie zmienia jednak faktu, że "Kłamca i szpieg" to opowieść jak najbardziej godna Waszej uwagi ;)
Georges (z "es" na końcu, na cześć Seurata) ma kilkanaście lat i nowe - gorsze niż dotychczas - mieszkanie. Jego ojciec właśnie stracił pracę, a relacja z wiecznie nieobecną matką z przymusu opiera się jedynie na króciutkich notatkach, które oboje wymieniają na samoprzylepnych karteczkach. Do tego chłopaki w szkole go prześladują, a on nie ma nawet ochoty się bronić. Kiedy jednak wspólnie ze swoim tatą znajdują zaproszenie do Klubu Szpiegów (na które, ku niezadowoleniu chłopca, odpowiada ojciec), Georges poznaje Safera i jego dziwny, nieco zwariowany świat, wszystko się zmienia. Pojawiają się też pytania - kim jest Safer i pan Iks, i czy któryś z nich faktycznie coś ukrywa?
A może jedynym, który przed czymś ucieka jest sam Georges...?
"Kłamca i szpieg" to powieść idealna dla nastoletnich czytelników (i to także - a może nawet "zwłaszcza" - dla chłopców). Nie przeraża swą objętością, więc śmiało możną ją podsunąć nawet tym, którzy do tej pory od książek zwyczajnie stronili. Stead zahacza tym razem o powieść przygodową czy wręcz szpiegowską. Akcja rozwija się co prawda w dość wolnym tempie, za to swobodnie prowadzona narracja i dosłownie brak nadęcia sprawia, że "Kłamca i szpieg" jest niezwykle przyjemny w odbiorze. Bardzo ludzcy (co wbrew pozorom nie jest tak powszechne w literaturze ;) ) bohaterowie, z którymi niesamowicie łatwo jest się utożsamić, wzbudzają sympatię, a ich problemy są dokładnie tymi, z jakimi borykać może się każdy nastolatek. Krótkie rozdziały (czasem nawet trzy- czy czterostronicowe) wprowadzają w całą historię dynamikę, a zakończenie może być sporym zakończeniem dla niemal każdego. O ile oczywiście nie wietrzy wszędzie teorii szpiegowskiej i nie analizuje w swej głowie każdego możliwego rozwiązania, jak to niestety robię ja :D
To, co szczególnie zwraca uwagę i zdaje się być charakterystyczne już dla Stead to fakt, iż tworzy pozornie proste i banalne historie, w których jednak przemyca ważne prawdy i porusza trudne - zwłaszcza dla młodziutkiej osoby - kwestie. Coraz śmielej i odważniej zabiega o tytuł jednej z lepszych autorek Young adult. I choć wciąż daleko jej do czołowych twórców tego gatunku (jak chociażby wielokrotnie wymienianego przeze mnie niezrównanego Matthew Quicka), to naprawdę ma ona potencjał. Pozostaje mi tylko czekać na kolejne książki i bacznie ją obserwować ;)
Krótka historia znajomości Georgesa i Safera to dobra, ciekawa opowieść.
Nie łudźmy się, nie jest to książka, którą wspomina się przez lata i która zajmuje szczególne miejsce w czytelniczym sercu, za to zdecydowanie jest to książka, przy której można spędzić przyjemnie przysłowiowe pięć minut i po którą naprawdę warto sięgnąć. Zwłaszcza wtedy, gdy ma się naście lat, wokół brakuje literatury na poziomie, a my spragnieni jesteśmy dobrej - i wciąż lekkiej - historii.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu
Wydaje się naprawdę ciekawą książką, zachęciłaś mnie do przeczytania.
OdpowiedzUsuńhttp://weruczyta.blogspot.com/
To świetnie ;)
UsuńRównież chciałabym obudzić w sobie Sherlocka za sprawą tego tytułu :)
OdpowiedzUsuńZatem łap za książkę i do dzieła 😄
UsuńNiestety tym razem nie dla mnie :(
OdpowiedzUsuńWcale mnie to nie dziwi :D
Usuńnie jestem już nastolatką, więc nie przeczytam. wgl fajnie jest kiedy dajesz szansę drugiej części i okazuje się ona lepsza od pierwszej :D pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTeż nie jestem już nastolatką, ale powiem Ci, że mi się podobała ;)
UsuńPS. To prawda! ;) Podobnie miałam zresztą z Mią Sheridan - jej "Bez słów" było okropne, ale "Bez winy" (choć kulało :D ) dawało radę.