
Rzadko daję wiarę blurbom czy dłuższym polecajkom pisanym przez kolegów po piórze, dlatego też niespecjalnie przejęłam się porównaniem "Miasteczka Worthy" do tak uwielbianych przeze mnie powieści Jodi Picoult czy Liane Moriarty. Czułam, że to kolejny (tani, dodam) chwyt marketingowy, mający tyle wspólnego z rzeczywistością, co ja z Albertem Einsteinem.
Okazało się jednak, że książka Marybeth Mayhew Whalen jest naprawdę mocno podobna do tego, co tworzy Moriarty (co do Picoult - aż tak bym się nie rozpędzała :D ) i że - cholera! - jest zaskakująco wręcz dobra.
Ha.Może ja i geniusz od E=mc2 też mamy ze sobą coś wspólnego :D ;)