czwartek, 31 października 2019

RECENZJA - "First last kiss" Bianki Iosivoni




Kiedy w maju sięgnęłam po "First Last Look", pierwszą część nowej serii nieznanej mi wówczas Bianki Iosivoni, byłam zachwycona. Jak mogłam nie być? Trafiłam przecież na wciągające i niegłupie New Adult, z niebanalnymi na dodatek bohaterami.
I wiecie co? Kolokwialnie mówiąc - jarałam się jak zapalniczka na samą tylko myśl, że już niedługo dorwę w swe łapki kolejną książkę tej pani.
Ha.
Problem w tym, że płomień mojej dzikiej ekscytacji został bardzo szybko - i bardzo brutalnie - zgaszony.



Luke i Elle są najlepszymi przyjaciółmi - i tak, "przyjaciółmi" to w ich przypadku słowo klucz. Choć ciągnie ich do siebie bardziej niż ćmę do światła, ze wszystkich sił starają się utrzymać tę relację jedynie na stopie przyjaźni. Oboje doskonale wiedzą, że ich romans zakończyłby się szybciej niż zdążyłby się zacząć (wszak Luke jest fanem związków na jedną, góra dwie noce), a ich dobre stosunki trafiłby szlag.
Dlatego właśnie trzymają się od siebie najdalej jak tylko mogą.
A w każdym razie... Próbują. 








"Tak dobrze żarło i zdechło", chciałoby się rzec. "First Last Look", choć nie było absolutnie niczym ambitnym, czytało się dobrze, lekko i przyjemnie, a główni bohaterowie elegancko przełamywali schemat typowych gwiazdek z młodzieżówek. "First Last Kiss" trąci zaś banałem - to wszystko już było! On bad boy, pragnący szybkich (i jak najkrótszych) nocnych znajomości, próbujący zagłuszyć wyrzuty sumienia po błędzie, traumie czy innym dramacie z przeszłości. Ona - skłócona z rodziną dama (i oczywiście buntująca się!) z dobrego domu. Oni - przyjaciele, którzy choć postanowili, że nie wylądują wspólnie w łóżku, regularnie posuwają się coraz dalej.
Brzmi znajomo? Bo dla mnie - CHOLERNIE. Mam wrażenie, że Iosivoni powyłapywała najczęściej powtarzające się wątki w literaturze NA, pozlepiała je tak, by jako tako trzymały się całości (albo, tfu, tfu - przysłowiowej kupy) i stworzyła z nich książkę. I fakt faktem, że może nie jest to najgorsza powieść z tego nurtu, nie jest nawet szczególnie zła; jest po prostu... Byle jaka. Przewidywalna do granic (tak, motajmy się jak dzikie sarny złapane we wnyki, później się pooszukujmy przez pół książki, a na koniec - bo jakżeby inaczej! - dojdźmy do wniosków, które czytelnik wyciągnął po 10. stronach lektury) i po prostu... zwykła.
A czy warto tracić czas na "zwykłe" książki, podczas gdy rynek pełen jest tych wyjątkowych...?
No właśnie ;)







Nie będę ukrywała, że jestem zawiedziona. Nie oczekiwałam oczywiście arcydzieła; chciałam po prostu przeczytać coś, co poziomem zbliżone będzie do pierwszej części tejże serii. Cóż, nie udało się.
Pozostaje jedynie nadzieja, że tom trzeci (którego premiera już w listopadzie!) będzie czymś więcej niż tylko kolejną oklepaną młodzieżówką.
 


















Za egzemplarz dziękuję

8 komentarzy :

  1. Już pierwszy tom podobał mi się mocno średnio, więc raczej odpuszczę sobie lekturę drugiej części, tym bardziej, że twierdzisz, że jest sporo słabsza. 😅

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie obydwie tomy charakteryzują się "to już było". Niestety w gatunku NA jest to coraz powszechniejsze zjawisko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałam - pierwsza część broniła się nieco mniej oczywistymi bohaterami. W tej... W tej nic się nie broniło :/

      Usuń
  3. Oj szkoda, że książka cię zawiodła. Teraz tym bardziej nie planuję sięgać po tą serię

    OdpowiedzUsuń
  4. O nie nie nie, zdecydowanie nie. Nienawidzę takich schematycznych książek :(

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to kolejna cegiełka w tworzeniu tego bloga. To jak, pomożesz? ;)

Wykonała Ronnie