wtorek, 22 października 2019

O rewelacyjnych początkach i marnych finiszach





Pamiętacie TEN post?
Post, w którym dzieliłam się z Wami swoim rozczarowaniem i narzekałam na paskudne kontynuacje serii, które tak dobrze się zapowiadały?
Mam nadzieję, że tak, bo nadszedł czas, by ponownie trochę ponarzekać.
Spokojnie jednak.
Chwalić też będę ;)








Rozczarowanie nr 1
David Nicholls - "Jeden dzień" vs pozostałe zwyklaki





kontra






KOCHAM "Jeden dzień" pana Nichollsa i od ładnych paru lat niezmiennie twierdzę, że to jedna z moich trzech ulubionych książek. Czy dziwi Was zatem, że z niemal  obłędem w oczach poszukiwałam kolejnych jego książek i czytałam je jak opętana? No właśnie ;)
Okazało się jednak - niestety! - że pozostałe książki tego pana w gruncie rzeczy niczym specjalnym się nie wyróżniają. O ile "Dobry początek" jest zabawny i o ile daje radę, o tyle "Dubler" porywa znacznie mniej (by nie powiedzieć, że nie porywa wcale), a najnowsze "My"... Przyznaję to z małym bólem serca, ale powieść ta niestety okrutnie nudzi, a duet głównych bohaterów nijak ma się do Emmy i Dexa :<
Pozostaje mi tylko rzec "Cóż się z panem stało, panie (złoczyńco!) Davidzie???".








Rozczarowanie nr 2
Anna Todd - "After" vs cała reszta




kontra



Tak, wiem, że "After" ma grono zagorzałych przeciwników, że to marny fanfik z nadmiarem scen erotycznych i z przeraźliwie naiwną główną bohaterką. Wszystko to wiem i ze wszystkim się zgadzam, ale... Ale cóż mogę poradzić na to, że szczerze lubię tę historię i sposób, w jaki Anna Todd ją opowiada? ;) Gdy niczym wygłodniały molik książkowy w tempie znacznie szybszym niż ekspresowe pochłonęłam cztery (a nawet pięć, bo i "Before") części "After", czujna niczym ważka wypatrywałam kolejnych książek Anny. Czekanie to trwało dosyć długo, ale w końcu pojawiło się "Nothing more". Byłam pełna entuzjazmu i pełna zapału do czytania, który jednak  - niestety! - bardzo szybko minął . "Nothing more" okazało się niczym więcej niż tylko (ha, albo AŻ) koszmarkiem. Drętwe to, nudne i bez nawet grama jakiegokolwiek polotu. Stwierdziłam "okej, wypadki przy pracy zdarzają się każdemu, zobaczmy, co będzie dalej". Fakt faktem, że "Nothing less" było trochę lepsze (podkreślam "trochę", bo szału to nie robiło), ale "The Brightest Stars: Pożar zmysłów" przekroczyło wszelkie granice tolerancji. Do dziś, na samo nawet wspomnienie, czuje niemal fizyczny ból i przypominam sobie, jak podczas czytania tego "dzieła" krwawiły mi oczy*
Och, Anno, czemuś mnie AŻ TAK rozczarowała? :/

* Jeśli lubicie czytać recenzje koszmarków to śmiało, nie krępujcie się i zaglądajcie TUTAJ ;)






Rozczarowanie nr 3 
Kim Holden - "Promyczek vs oklepane New Adult





kontra




Co tu się zadziało, nie wiem.
"Promyczek" - choć nieco przemelodramatyzowany (ciiii, neologizmy to także część języka :D ) wzbudzał szalone emocje i na długo (naprawdę dłuuuuuuuuuuuuugo) zostawał w pamięci. Być może była to kwestia niezwykle sympatycznych bohaterów, może docierającej prosto do serducha historii - nieistotne. Istotnym za to jest fakt, że był to kawał naprawdę dobrej lektury. Z "Gusem", kontynuacją "Promyczka" nie było już tak kolorowo, choć wciąż trzymał on jakiś poziom. "Franco" za to, ku mojej rozpaczy, okazał się zwykłym, do bólu oklepanym new adultowym tworem, w którym schemat wręcz gonił schemat, a fabuła miała tyle wspólnego z prawdziwym życiem co różowy kucyk Pony z jakimkolwiek Folblutem. Z "O wiele więcej było podobnie" - dzikie zbiegi okoliczności mieszały się z absurdalnymi sytuacjami, a bohaterowie... Nie, nawet nie będę o nich wspominać, nie chcę się denerwować -_-
No dramat, moi kochani, dramat. Tym większy, że od kogo jak kogo, ale od Kim oczekiwałam znacznie, ZNACZNIE więcej.
Mam co prawda cichutką nadzieję, że najnowsza książka Kim, "Druga strona", na nowo przywróci mi wiarę w tę autorkę, choć - prawdę mówiąc - nie wiem już nawet czy warto ryzykować.
Nie wiem bowiem czy jestem gotowa na kolejne rozczarowanie :/







Zaskoczenie nr 1
Tillie Cole



kontra





Pamiętacie "Tysiąc pocałunków"?
Tak?
A moją opinię o nich? :D*
No właśnie. Ta książka była TRA GI CZNA. Paskudna. Przesłodzona do bólu zębów i prowadząca do licznych torsji (raz za razem, bez chwili oddechu). Dlatego aż dziw bierze, że zdecydowałam się sięgnąć po inną książkę pani Cole (decyzja była szalenie odważna, przyznajcie :D ).
"Nasze życzenie" okazało się ogromnym - bardzo pozytywnym - zaskoczeniem. Niesamowicie klimatyczną opowieścią, z ciekawymi bohaterowie, a w tle magiczną wręcz przypadłością. Cholercia, to naprawdę wdzięczna książka! ;)
Z całej siły trzymam kciuki, by kolejna powieść Tillie swym klimatem przypominała "Nasze życzenie". Jeśli tak będzie...Hm, już wiem, że będę zachwycona ;)


* Dla tych nieco zapominalskich ;) --> koszmarkowa recenzja koszmarkowej książki





Zaskoczenie nr 2
error #21341, brak materiału!


Och. Zdaje się więc, że to tyle jeśli chodzi o dobre słowo na dziś. Cóż, może następnym razem będę nieco łaskawsza :D



Spotkały Was kiedyś takie rozczarowania?
A może wręcz przeciwnie, spadła na Was lawina niesamowicie pozytywnie zaskakujących książek?
Dajcie znać ;)




6 komentarzy :

  1. Dorzuciłabym tu trylogię Miedzianego jeźdźca od Simons. Jak pierwszy tom bardzo lubię tak trzeciego nie mogłam nawet dosłuchać do końca. Drugi tom był w porządku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam, ale przyznam, że poważnie się do tej trylogii przymierzałam. Kurczę, a słyszałam o niej tyle pozytywów :/

      Usuń
    2. Bo jest dobra. Gdyby historię zamknąć w dwóch tomach byłoby dla mnie świetnie. Trzeci, mi osobiście, wydaje się zupełnie niepotrzebny. Nie to że jest zły czy beznadziejny. Dla mnie nie musiał powstawać. I w końcu nie ma też obowiązku go czytać, a historię Tatiany i Aleksandra można zamknąć na dwóch częściach.

      Usuń
  2. Ja coraz częściej muszę borykać się z rozczarowaniami :D

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to kolejna cegiełka w tworzeniu tego bloga. To jak, pomożesz? ;)

Wykonała Ronnie