
Od
kilkunastu już lat zmagam się z wadą wzroku. Życie krótkowidza nie jest
wybitnie wyczerpujące, chyba że...Zapomnę założyć na nos okulary czy
też - dziwnym trafem - soczewki. Czuję się wtedy osaczona, skrajnie
zdezorientowana i łypię spod oka na każdą mijającą mnie osobę
(przypuszczam, że wyglądam wtedy jak ktoś, komu brak piątej klepki,
podczas gdy jedyne, co usiłuję zrobić to połączyć rozmyty, człekopodobny
kontur z określoną i znaną mi twarzą :D ). Czuję się źle i zdecydowanie
NIE bezpiecznie. Całe szczęście, że owa dezorientacja szybko znika -
wystarczy, że znajdę swe magiczne niczym różdżka Pottera okulary i voilà! Świat znów nabiera barw i na powrót staje się względnie bezpiecznym miejscem.
Co jednak, gdybym nie miała tyle szczęścia?
Gdybym straciła to, co zapewnia nam spokój ducha i pozwala odnaleźć się w niemal każdej sytuacji?
Gdyby przez lata, raz za razem, brutalnie wyrzucano mnie z misternie stworzonej strefy komfortu i co kilka godzin zmuszano od nowa budować swoje życie?
Co, gdybym była jak Flora Banks?
Co jednak, gdybym nie miała tyle szczęścia?
Gdybym straciła to, co zapewnia nam spokój ducha i pozwala odnaleźć się w niemal każdej sytuacji?
Gdyby przez lata, raz za razem, brutalnie wyrzucano mnie z misternie stworzonej strefy komfortu i co kilka godzin zmuszano od nowa budować swoje życie?
Co, gdybym była jak Flora Banks?