Minął rok (i dwa dodatkowe miesiące, jeśli mam być precyzyjna ;) ) od polskiej premiery "Fałszywego pocałunku", pierwszej części Kronik Ocalałych Mary E. Pearson. Powieści, która szturmem zawładnęła duszą i sercem czytelników, i w której księżniczka ani trochę nie przypomina tych, które (s)tworzył Walt D.
Rok, w czasie którego ogrom czytelników z wypiekami na twarzy czekał na kontynuację losów uciekającej sprzed ołtarza Arabelli i rok, w którym powstawały dziesiątki teorii na temat tego, kogo ostatecznie wybierze Lia.
Tylko czy warto było aż tak niecierpliwie czekać?
Książę, który udawał żebraka.
Zabójca, który zapomniał, że nie powinien kochać.
I księżniczka, której nie powiedziano prawdy.
Lia i Rafe trafiają do niewoli. Więzi ich Komizar, przywódca barbarzyńskiego królestwa Vendy, któremu służy m.in. Kaden. Choć ten ostatni nie wywiązał się z rozkazu i nie zabił księżniczki, zdaje się, że jego nieposłuszeństwo zadziałało na korzyść Vendy. Komizar snuje coraz śmielsze plany, a Lia odgrywać ma w nich pierwsze skrzypce. Na jaw wychodzi dar dziewczyny, Rafe nade wszystko pragnie ją uratować, a Kaden...
Kaden wie, że wygrana Rafe'a oznaczać będzie jego stratę.
Czas ucieka, mnożą się pytania i plany.
Nikt jednak nie spodziewa się, do czego doprowadzi urażona duma i jaki będzie finał tej historii.
Ta recenzja miała być negatywna.
Pierwsze 300 (z ponad 500!) stron było tak koszmarnie nudne, tak pozbawione jakiejkolwiek akcji, że - z ręką na sercu - kilka razy przysnęłam przy ich czytaniu. Bohaterowie stracili całą ikrę, którą prezentowali w "Fałszywym pocałunku" (no, może prócz Kadena, akurat on trzymał poziom), a decyzje Arabelli wołały o pomstę do nieba. Chociaż nie, stop, jakie decyzje? Lia miała problem z określeniem, czego i kogo chce, miotała się między jednym, a drugim z adoratorów i bezdusznie dawała złudne nadzieje. Rafe, cudowny książę z poprzedniej części, teraz zdecydowanie więcej mówił niż robił i był tak bardzo pozbawiony osobowości, że szczerze mówiąc równie dobrze mogłoby nie być go wcale.
Byłam bliska podjęcia decyzji o zaprzestaniu tej męki i rzuceniu książką o przysłowiową ścianę. Już, już miałam to zrobić, gdy wtem, nagle... Coś się zmieniło. Coś zaskoczyło.
Akcja ruszyła z kopyta, czarny charakter pokazał ludzką twarz (ale tylko miejscami, nie szalejmy zanadto ;) ), a barbarzyński lud okazał się być rodem z tradycją i honorem. Szalenie podobało mi się odkrycie tajemnic z przeszłości Kadena, a sam niedoszły zabójca ogromnie zyskał w moich oczach. Choć wciął irytował mnie brak zdecydowania Arabelli w kwestii jej zalotników, choć miałam wrażenie, że często buntowała się dla samej tylko zasady, to ciekawie ukazano jej przemianę; to, jak zaczęło zależeć jej na przyszłych poddanych i że w ich obronie gotowa była podjąć wszelkie ryzyko.
Co do zakończenia... W gruncie rzeczy nie jest wcale zakończeniem, a idealnym punktem do rozpoczęcia kolejnego tomu. Mam tylko nadzieję, że tom ten będzie rozwijał się szybciej aniżeli ślimak na autostradzie ;)
Muszę być szczera - nie jest to powieść, która trzymać będzie w Was w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Nie będziecie zarywać przez nią nocy, a ślamazarny początek może doprowadzić do szewskiej pasji. Jeśli jednak macie chwilkę wolnego, jeśli oczarował Was pierwszy tom i nie poddajecie się zbyt łatwo, to śmiało chwytajcie za "Zdradzieckie serce". Wystarczy, że przebrniecie przez mało udane 300 stron, dalej pójdzie już jak z płatka.
Będzie ciekawie, będzie intrygująco, będzie bardzo dynamicznie.
Podejmiecie ryzyko? ;)
Tego się obawiałam właśnie... Ostatnio miałam zamiar zabrać się za I część ale stwierdziłam, że poczekam i zobaczę jakie będą opinie dotyczące II tomu. No i klapa. Dla mnie książka, która rozkręca się pod 200 stronach nie jest warta uwagi. Nie mówię, już od pierwszej strony akcja musi mieć zabójcze tempo ale jeśli czytelnik umiera z nudów przez kilkaset stron to trochę szkoda zachodu :/
OdpowiedzUsuńSzkoda zachodu i szkoda nerwów, niestety :/ Po przebrnięciu przez ten marny początek jest naprawdę ciekawie, ale wcześniej... No właśnie :/
Usuńbardzo podziwiam Cię, że dotrwałaś do końca! ja rzuciłabym w kąt tę pozycję już po pierwszym rozdziale - nauczyłam się by nie marnować czasu na książki, które mi się nie podobają. Później miałam zawsze problem z wzięciem do ręki kolejnej bo czytanie kojarzyło mi się ze żmudnym procesem :( Pozwól, że zaobserwuję by podglądać Twoje następne propozycje! :)
OdpowiedzUsuńMasochizm to moje drugie imię 😄
UsuńWitaj w zespole <3
To chyba pierwsza negatywna recenzja tej książki, jaką czytam! Szkoda, że się przejechałaś na tej książce. Ja ryzyko mimo wszystko podejmę :) bardzo lubię ten gatunek. Oby mi książka przypadła do gustu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ksiazkowa-przystan.blogspot.com
Trudno mówić o tym, że się na niej przejechałam, bo - jakby nie było - po przykrym początku czekała mnie naprawdę ciekawa lektura ;)
Usuń