Jak myślisz, jesteś rasistą?
Zanim się oburzysz i nim kategorycznie zaprzeczysz, weź dziesięć głębokich oddechów. Przypomnij sobie czy - w myśl zasady "przezorny zawsze ubezpieczony" - nie zdarzyło Ci się przejść na drugą stronę ulicy, widząc człowieka o innym kolorze skóry? Czy nie obejrzałeś się dwa razy za osobą innej narodowości i zapobiegliwie nie przycisnąłeś do siebie mocniej plecaka? Może unikałeś kontaktów z Romami, wszak "każdy Cygan to złodziej"...?
...
Jak myślisz, jesteś rasistą?
Justyce McAllister bez dwóch zdań nie jest łobuzem. Jeden z najlepszych uczniów w swoim roczniku (piszący z własnej woli listy do samego Luthera Kinga, dacie wiarę? ), dobry przyjaciel, przykładny syn, rozsądnie myślący o przyszłości chłopak. Czarnoskóry chłopak, dodajmy, bo - jak się okazuje - kolor skóry ma znaczenie. A już na pewno ma je dla policjanta, który zatrzymuje Justyce'a i jego przyjaciela, Manny'ego, pod pretekstem zbyt głośnego słuchania muzyki w samochodzie. Manny ma już dosyć uprzedzeń i pogardliwego traktowania, dosyć obelg i podejrzliwego wzroku. W przejawie buntu postanawia zignorować bezsensowny rozkaz policjanta.
A ten... Ten wpada w furię.
A ten... Ten wpada w furię.
Szalenie lubię autorów, którzy nie boją się trudnych tematów (może dlatego tak uwielbiam Jodi Picoult :D ;) ) i z dziką chęcią sięgam po ich książki. Kiedy więc zobaczyłam, że Wydawnictwo Niezwykłe zdecydowało się na wydanie powieści Nic Stone - powieści traktującej o segregacji rasowej, dodam - byłam w zasadzie pewna, że prędzej wyhoduję na dłoni kaktusa niż ją ominę.
"Nie możecie przegapić!", wołała Angie Thomas, a inni dodawali, że "Nic Stone dołącza do tytanów tego trudnego tematu, takich jak Jason Reynolds i Walter Dean Myers".
Wiecie, co Wam powiem? Że śmierdzi mi to małym kłamstewkiem. I to na więcej niż kilometr, niestety :/
Doceniam pomysł pani Stone, doceniam jej odwagę i próbę walki o prawa mniejszości narodowych. Doceniam nawet to, że chciała wpleść urozmaicenie w postaci listów do Martina Luthera Kinga, ale... KURCZĘ, KURCZĘ, KURCZĘ (powtórzone trzy razy, a więc to nie żarty, moi drodzy! :/ ), myślałam, że to będzie literacka petarda. Że będę płakała, będę główkowała i będę próbowała zmienić po jej przeczytaniu świat. Tymczasem książka ta była bardzo... płytka? Tak, to dobre słowo. Spłycała problem segregacji rasowej i podchodziła do niego bardzo stereotypowo. Stone w zasadzie podzieliła świat na dwa obozy - czarnych (przeważnie dobrych) i białych (uprzedzonych, złych i wyciągających broń bez większego powodu). Metaforycznie zastrzeliła mnie postacią matki Justyce - kobieta, która uskarża się na brak tolerancji, prawie dostaje drgawek na samą tylko myśl, że jej syn mógłby spotykać się z białą dziewczyną (no litości, naprawdę? Czy to hipokryzja, czy może tylko mi się wydaje?). Listy do tytułowego Martina - fakt faktem, ciekawy pomysł, ale szczerze? Miały się do reszty książki jak - nie przymierzając - pięść do nosa. Do tego część dialogów, które - jak słowo daję! - pisane były niczym scenariusz, z podziałem na role (brakowało tylko didaskaliów -_- ) - o co chodzi, ja się pytam, o co chodzi? :o Wyszło drętwo, wyszło sztucznie i okrutnie dziwnie.
Dlaczego, pani Stone?
Dlaczego mnie pani rozczarowała? :(
"Nie możecie przegapić!", wołała Angie Thomas, a inni dodawali, że "Nic Stone dołącza do tytanów tego trudnego tematu, takich jak Jason Reynolds i Walter Dean Myers".
Wiecie, co Wam powiem? Że śmierdzi mi to małym kłamstewkiem. I to na więcej niż kilometr, niestety :/
Doceniam pomysł pani Stone, doceniam jej odwagę i próbę walki o prawa mniejszości narodowych. Doceniam nawet to, że chciała wpleść urozmaicenie w postaci listów do Martina Luthera Kinga, ale... KURCZĘ, KURCZĘ, KURCZĘ (powtórzone trzy razy, a więc to nie żarty, moi drodzy! :/ ), myślałam, że to będzie literacka petarda. Że będę płakała, będę główkowała i będę próbowała zmienić po jej przeczytaniu świat. Tymczasem książka ta była bardzo... płytka? Tak, to dobre słowo. Spłycała problem segregacji rasowej i podchodziła do niego bardzo stereotypowo. Stone w zasadzie podzieliła świat na dwa obozy - czarnych (przeważnie dobrych) i białych (uprzedzonych, złych i wyciągających broń bez większego powodu). Metaforycznie zastrzeliła mnie postacią matki Justyce - kobieta, która uskarża się na brak tolerancji, prawie dostaje drgawek na samą tylko myśl, że jej syn mógłby spotykać się z białą dziewczyną (no litości, naprawdę? Czy to hipokryzja, czy może tylko mi się wydaje?). Listy do tytułowego Martina - fakt faktem, ciekawy pomysł, ale szczerze? Miały się do reszty książki jak - nie przymierzając - pięść do nosa. Do tego część dialogów, które - jak słowo daję! - pisane były niczym scenariusz, z podziałem na role (brakowało tylko didaskaliów -_- ) - o co chodzi, ja się pytam, o co chodzi? :o Wyszło drętwo, wyszło sztucznie i okrutnie dziwnie.
Dlaczego, pani Stone?
Dlaczego mnie pani rozczarowała? :(
Ta książka miała potencjał. Wystarczyło rozbudować trochę wątki poboczne (albo - wróć, wróć, wróć - w ogóle dodać JAKIEKOLWIEK inne wątki -_- ), zadbać o odrobinkę więcej realizmu, nie dzielić świata na czarny jak smoła i biały niczym mleko, i podszkolić - chociażby odrobinkę - warsztat. Niestety - wyszło jak wyszło. Nie twierdzę absolutnie, że to zła i niewarta najmniejszej uwagi powieść, ale nie nastawiajcie się na sercołamacz i przełomowy tekst niczym te spod pióra Orwella. "Drogi Martinie" to debiut literacki i naprawdę, naprawdę to czuć.
Za egzemplarz dziękuję
O kurczę, wielka szkoda. Kiedy przeczytałam opis, stwierdziłam "to będzie coś", ale w miarę czytania recenzji coraz bardziej mina mi rzedła. Wygląda na to, że zmysł był dobry, ale z wykonaniem poszło znacznie gorzej :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
BOOKS OF SOULS
No niestety :/ Tłumaczę to sobie tym, że to debiut :/
UsuńSzkoda, że nie okazała się tka dobra, jak się wydawała. A temat ciekawy, który można poruszyć na wiele sposobów.
OdpowiedzUsuńhttps://weruczyta.blogspot.com/
Nie tyle ciekawy, co po prostu ważny.
UsuńTym bardziej szkoda :(