Powoli odchodzę już od czytania młodzieżówek, ale dla dobrej książki z mocnym przesłaniem zawsze zrobię wyjątek. Dlatego właśnie sięgnęłam po "Reguły dla dziewczyn", które - jak myślałam - będą swego rodzaju manifestem i pokażą młodszym ode mnie czytelniczkom jak być sobą.
O słodka naiwności.
Marin jest jedną z najlepszych uczennic w swojej szkole. Redaktorka szkolnego pisma, przyjaciółka Chloe i aspirująca na uniwersytet Browna przyszła studentka.
Marin nieco podkochuje się w panu Becketcie - młodym nauczycielu literatury angielskiej, z którym godzinami mogłaby dyskutować.
Także poza czasem spędzonym na lekcji.
Beckett - a raczej Bex, jak mówi na niego Marin - pewnego dnia posuwa się jednak za daleko. Przerażona dziewczyna zgłasza sprawę dyrekcji, a ta... Ta nie robi nic.
Marin zaczyna działać więc na własną rękę.
A to... To komplikuje kilka spraw.
Nie będę ukrywać - jestem rozczarowana. Świetnie, że autorki zdecydowały się na tak mocny i - jakby nie było niezmiennie na czasie - temat, ale! Spodziewałabym się czegoś znacznie lepszego, skoro już "bawimy" się na poważnie. Seksizm i kiełkujący feminizm został przedstawiony w tej książce bardzo powierzchownie, a wątek z Bexem - litości! Mam wrażenie, ze autorki same pogubiły się w tym, o czym pierwotnie chciały pisać.
Marin to jedna z tych irytujących, drętwych bohaterek, które mają się do prawdziwej postaci jak pięść do nosa. Niby prymuska, a inteligencją życiową zbliżona do dwulatka. Nie potrafi rozmawiać, nie potrafi stawiać granic, a wszystko kwituje w jeden - acz kwiecisty - sposób : "Yyyyyy".
Postać Graya również niczym nie zaskakuje, ot, typowy przykład marysuizmu. Mięśniak, który okazuje się jednak romantykiem, a na każde skinienie najmniejszego palca swej damy rzuca się w te pędy i ratuje ją z opresji. O Chloe nie będę już wspominać, bo gorzej skonstruowanej postaci dawno nie widziałam.
Akcja prowadzona jest dość ślamazarnie, a i styl autorek nie należy do najwybitniejszych. To powieść, w której nie ma miejsca na szarości, a sam świat jest albo biały, albo czarny.
Szkoda.
Szkoda zmarnowanego potencjału i tematu, który naprawdę dawał pole do popisu.
"Reguły dla dziewczyn", choć zapowiadały się dobrze, okazały się drobnym niewypałem. Z książki, z której bić winna moc i kilka konkretnych przesłań powstało zwykłe czytadło, które to ani ziębi, ani grzeje.
Cóż.
Powiedzieć, że jestem rozczarowana to mało.
Czy polecam? Niespecjalnie.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu
Książka mnie zainteresowała ze względu na sam pomysł, szkoda, że potencjał tej historii został zmarnowany.
OdpowiedzUsuńRównież żałuję :/
Usuń