W maju - wyjątkowo - robimy małą przerwę z #nieksiążkowo. Wszystko po to, by porozmawiać o czymś baaaaaardzo książkowym, o czymś, co marzy się każdemu szajbniętemu na punkcie czytania człowiekowi i o tym, co planuje każdy obdarzony nieco zbyt wybujałą wyobraźnią osobnik.
Moi drodzy, na tapetę bierzemy dziś <tututututututu, werble i oklaski>...
WŁASNĄ KSIĄŻKĘ.
A raczej to, dlaczego do tej pory jej nie napisałam.
PROLOG
Ledwie nauczyłam się pisać, a już próbowałam skrobać w zeszycie z dziką panterą na okładce swoje historie. Zaczynałam - jak na istotę z czarną duszą przystało - od mrocznego thrillera z psychopatą i uroczym rodzeństwem w tle. Apetyt na krwawe opowieści szybko mnie jednak opuścił, a wspomniany wcześniej zeszyt (z całą - na sto procent pełną potencjału :D - zawartością) wylądował na strychu, razem z resztą nikomu niepotrzebnych już rupieci i klamotów.
Później nadeszła era harlequinów czytanych przez moją ciocię. Szybko wyniuchałam, że zaczytujących się w romansach cioć jest znacznie więcej i że napisanie takiej właśnie powiastki może być strzałem w dziesiątkę. Czemu nic z tego nie wyszło? Banał - zapomniałam, że mam tylko jedenaście lat i zerowe doświadczenie w sprawach romantycznych :D Jak się okazało - oglądanie "Zbuntowanego anioła" w tym akurat przypadku okazało się niewystarczające.
Po drodze miałam jeszcze kilka innych pomysłów, które nie wypaliły i które nie miały szans na realizację.
Jednak troszkę ponad cztery lata temu wpadł mi do głowy - nie chwaląc się - naprawdę konkretny pomysł na fabułę. Na bohaterów. I na kilka innych szczególików.
Prawie rok temu przyszedł drugi pomysł - jeszcze lepszy i mający większe szanse na sukces.
Ani pierwszy, ani drugi nie przekroczył jednak granicy czterech rozdziałów.
Dlaczego...?
ROZDZIAŁ 1
Jestem leniwą bułą.
Nie mam zbyt wiele wolnego czasu, więc kiedy już nie muszę być w pracy i kiedy nikt niczego ode mnie nie chce, a ja mogę wreszcie odpocząć, perspektywa mobilizowania ostatnich szeregów szarych komórek i próba stworzenia czegoś kreatywnego jest - szczerze mówiąc - mało kusząca. Tym bardziej, gdy z książkowej półki z wyrzutem zerka na mnie stos powieści i gdy właśnie pojawia się nowy odcinek "Grey's anatomy".
ROZDZIAŁ 2
Mam wrażenie, że wszystko już było. Nie chcę powielać i tak powielanych już do bólu schematów i nie chcę być wtórna w czymś tak ważnym jak własna (a do tego pierwsza!) książka. Dlatego ze skrupulatnością zawijającego w te sreberka świstaka odrzucam każdy pomysł, który ktoś już wcześniej wykorzystał.
Tyle że pomysły kiedyś w końcu się kończą, a ja zostaję z niczym :/
ROZDZIAŁ 3
Nie piszę książki, bo... piszę bloga.
Brzmi jak wymówka (zresztą jak wszystko w tym poście :D ), ale każdy, kto choć przez chwilę "bawił się" w blogowanie wie, ile zajmuje ono czasu i energii. Zdarzają się dni, w które mam ochotę sobie "popisać", ale nim usiądę do książki przypominam sobie, że mam do napisania zaległą recenzję czy coś na tzw. już.
W starciu książka vs tekst na bloga zawsze zwycięża to drugie.
Niestety.
ROZDZIAŁ 4
Głowę mam pełną pomysłów i godzinami potrafię układać w niej dialogi. Traf jednak chciał, że najlepsze pomysły mam tuż przed zaśnięciem, a - jak już zresztą wspomniałam - jestem leniwą bułą i za nic nie chce mi się wychodzić z ciepłego łóżeczka, by pomysł ten zapisać (na swoje usprawiedliwienie dodam, że jestem zmarźluchem ;) ).
Nie jestem jak Stephenie Meyer - swoje sny pamiętam zwykle tylko przez pierwsze 15 minut po przebudzeniu, a to, o czym myślałam tuż przed padnięciem w objęcia Morfeusza, jeszcze krócej.
"Spać czy wstać?" więc - dylemat, jak sami widzicie, iście hamletowski.
EPILOG
Plan? Jest. Pomysły? Obecne. Sylwetki bohaterów? Metaforycznie naszkicowane.
A mimo to postępów w pracy nad książką zero.
Jak przegonić z siebie lenia? Jak pisać, by napisać? I w końcu - jak się pozbyć słomianego zapału?
Jeśli znacie odpowiedzi na te irytujące pytania to - błaaaagaaaam - podzielcie się nimi. Jeśli sami próbujecie coś napisać - tym chętniej poczytam o Waszych doświadczeniach.
Najwyższa już pora, by z niedoszłego autora stać się już tylko (a raczej aż! ;) ) autorem.
Ale to by było coś napisać własną książkę. :D Powstało ich tyle, że ciężko nie zahaczyć o jakieś schematy i być naprawdę oryginalnym, pisząc o zwyczajnych osobach, a nie o postaciach fantastycznych, tworząc całkiem nowy świat. ;)
OdpowiedzUsuńMoże nam się kiedyś uda, kto wie? Powodzenia, cierpliwości i wytrwałości! :D
Pozdrawiam serdecznie,
Jools and her books
I nawzajem 😊
UsuńMarzy mi się napisanie kiedyś książki, ale mam dokładnie takie same bariery jak ty :\ Szczególnie z tym pomysłem, bo moja książka musiałaby mieć wątek miłosny. U mnie na razie wygrywa blog, na którego nie mam dużo czasu ostatnio.
OdpowiedzUsuńhttps://weruczyta.blogspot.com/
No to rzeczywiście sytuacja wygląda podobnie :/
UsuńTrzymam jednak za Ciebie kciuki ;)
Sama bardzo często zadaję sobie te pytania! Zauważyłam jednak, że więcej motywacji i samozaparcia mam do krótkich form. Może od tego lepiej zacząć? Niedługiej historii zamiast wielkiej książki. I z czasem pisać coraz dłuższe? :D
OdpowiedzUsuńOpowiadania za bardzo mnie ograniczają 😂 I tak źle, i tak niedobrze 😂
Usuń