Najpierw zobaczyłam okładkę.
Zagraniczną, magiczną okładkę, która skradła moje serce.
Później dowiedziałam się, że "Five feet apart" jest już ekranizowane i że film pojawi się tuż-tuż.
Nie dziw więc, że - jako praworządny książkoholik - grzecznie czekałam na książkę w polskiej wersji językowej nim jak gazela pognałam do kina.
Dziwi jednak fakt, że tym razem popełniłam błąd...
Zwłóknienie torbielowate, powszechniej znane jako mukowiscydoza, to nieodłączny towarzysz Stelli. Nieuchronne powroty do szpitala i kubki pełne leków - tak dzięki niemu wygląda życie dziewczyny. Stella stara się jednak myśleć pozytywnie i cierpliwie czeka na nowe płuca.
Płuca, które będą bardziej wydolne niż jej własne, 35. procentowe; płuca, które wydłużą jej życie o 5 lat.
I wtedy do szpitala przybywa ON.
Ciemnowłosy, uparty Will, którego uśmiech kruszy mury wokół Stelli. Will, któremu Burkholderia cepacia odebrała szansę na przyszłość i który dość już ma bezsensownych i nieprzynoszących żadnego rezultatu terapii. I w końcu Will, od którego Stella powinna trzymać się z daleka i którego dotyk może ją zabić.
Tyle że - jak to mówią - serce nie sługa.
Nie jestem zachwycona. Zdecydowanie nie wyrwano mi serca z piersi i nie podeptano duszy.
Nie jestem też jednak rozczarowana - "Trzy kroki od siebie" nie są bowiem złą książką. Są... poprawne.
Przede wszystkim to naprawdę rzetelna kronika z życia osoby cierpiącej na mukowiscydozę. Przyznam, że do tej pory nie miałam o tej chorobie zbyt wielkiego pojęcia. Jasne, znałam kilka z jej objawów i mniej więcej kojarzyłam patofizjologię, czym innym jest jednak wiedza książkowa, a czym innym codzienność chorej osoby. Jeśli więc chodzi o spojrzenie na chorobę - "Trzy kroki od siebie" w naprawdę dosadny (ale i bardzo przystępny) sposób przybliżają czytelnikom mukowiscydozę.
Jeśli zaś chodzi o fabułę... No cóż. Nie będę czarować - jest przewidywalna. Relacja Willa i Stelli rozwija się ekspresowo (niemal w pięć minut przechodzą od "nie lubię cię, burdeltato" do "mogę dla ciebie zginąć") i brak tu jakichkolwiek plot twistów (chyba że były tak subtelne, że ich nie dostrzegłam :P ). Między bohaterami nie czuć było żadnej chemii, choć - co ciekawe - w pojedynkę prezentowali się i ciekawie, i sympatycznie.
Największym problemem tej książki jest fakt, że powstała na podstawie scenariusza i to - niestety! - mocno czuć. Część wątków jest spłycona i mam wrażenie, że właśnie przez to nie wywołuje takich emocji jak docelowo wywoływać miała. W wersji filmowej w niczym to nie przeszkadzało, w książkowej jednak mocno - wszak to ona winna dostarczać wszystkie te detale, refleksje i emocje, których obraz nie jest w stanie.
Podsumowując? To naprawdę nie jest słaba książka, jest tylko... trochę niedopracowana ;)
"Trzy kroki od siebie" to pozycja obowiązkowa dla tych z Was, którzy pokochali Hazel i Gusa. Choć nie wyciśnie z Was tylu łez, co opowieść o nieco starszym Willu i troszkę bardziej zwariowanej Louisie, to choćby dla kilku chwytających za serce scen warto ją przeczytać.
A później... Później pognać na film.
Jak gazela, ma się rozumieć ;)
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu
Twoja recenzja nieco mnie zdziwiła, bo do tej pory spotykałam się raczej z samymi zachwytami nad tą pozycją. Jeśli jednak zdecyduję się na jej lekturę, (co najpewniej się zdarzy bo mam słabość do książek młodzieżowych z motywem choroby) to podejdę do niej z nieco bardziej krytycznym nastawieniem. 😉
OdpowiedzUsuńTeż widziałam same zachwyty. Ale cóż, ile ludzi, tyle opinii ;)
UsuńTAK, TAK, TAK! W końcu mniej pozytywna recenzja. XD Już myślałam, że ze mną coś nie tak, że mnie tak nie zachwyciła jak resztę osób. xd Wydanie zagraniczne posiadam i prezentuje się fenomenalnie. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Jools and her books
Ha, też mam zagraniczne wydanie - cuuuudo! *_*
Usuń