Znacie osoby, które robią kilkuminutowy postój za każdym razem, gdy zobaczą zwierzaka? Które rozpływają się z zachwytu nad zaślinioną szczenięcą mordką i odwracają się za każdym napotkanym psem...?
To właśnie ja. Jestem zdeklarowaną psiarą, a do pełni szczęścia wystarczy mi książka, kubek kawy i mój własny mikroniedźwiadek na kolanach. Niestrudzenie poszukuję historii z tymi czworonożnymi przyjaciółmi w roli głównej, a filmy, w których występują, oglądam wręcz do znudzenia. Możecie więc tylko wyobrazić sobie moją radość, kiedy to wydawnictwo Harper Collins ujawniło swoje majowe premiery, a wśród nich znalazłam "Gizelle. Moje życie z bardzo dużym psem", oparte na faktach stadium przyjaźni 19-latki i jej ogromnego niczym grizzly mastifa. Wiedziałam, że muszę ją mieć, przeczytać i znać - raz, bo kocham psy, a dwa...
W końcu nie od dziś wiadomo, że prawdziwie poruszające historie to te, które napisało samo życie.
W końcu nie od dziś wiadomo, że prawdziwie poruszające historie to te, które napisało samo życie.
Ponad 70. kg żywej wagi, gracja słonia w składzie porcelany i nieskończone pokłady miłości - oto Gizelle, mastif angielski i najlepsza przyjaciółka Lauren. Jej pojawienie się w życiu dziewczyny, choć nieplanowane, daje początek wspaniałej przygodzie. Lauren staje się mieszkanką Nowego Jorku, podejmuje pierwszą pracę, dorasta i zaczyna wierzyć, że może zdobyć świat - a wszystko to u boku wiernej Gizelle.
Jednak posiadanie psa ma też swoje cienie - a najmroczniejszym i najstraszniejszym z nich jest moment, w którym trzeba powiedzieć "żegnaj". Gdy paskudny wróg atakuje kości Gizelle, Lauren stwarza dla niej "bucket list", ze wszystkich sił starając się jak najlepiej spędzić czas, który im pozostał i przygotowując się na to, co nieuniknione. Na pożegnanie.
Tym razem na zawsze.
To, że historia Gizelle zachwyci każdego miłośnika psów jest sprawą dosyć oczywistą. Tym bardziej, że opowieść o niej to nie tylko setki tysięcy znaków i literek, ale także przepiękne, kolorowe fotografie z prywatnego albumu jej ludzkiej przyjaciółki.
Lauren Fern Watt nie jest pisarką i to zdecydowanie widać - co jakiś czas w oczy rzucają się powtórzenia, a konstruowane przez nią zdania (czy myśli) są czasem porażająco wręcz proste, ale wiecie co? Absolutnie mi to nie przeszkadza, bo to nie warsztat i nie bogate słownictwo są (i być powinny) siłą Watt; jej moc tkwi w szczerości, we wzbudzaniu emocji wspólnych dla każdego psiego rodzica i pokazywaniu, że stratę przyjaciela - choć bolesną i rozdzierającą serce - można przetrwać.
Jej książka to opowieść o dorastaniu i o stawianiu pierwszych samodzielnych kroków w dorosłym życiu. O wychodzeniu z bezpiecznej (i przy okazji okropnie nudnej) strefy komfortu i o podejmowaniu ryzyka. O bólu wynikającym ze straty i o wspaniałej, pięknej psio-ludzkiej przyjaźni, której nie da się podrobić ani niczym zastąpić.
I chociaż przez ostatnie pięćdziesiąt stron prawie tonęłam we własnych łzach, to uważam, że było warto. Warto przeczytać tę książkę, poznać Gizelle i jej ogromne serducho. Jak mówią liczne internetowe memy - niczego nie żałuję. Niczego :D
Książki o psach (i w ogóle o zwierzętach) to dość specyficzne opowieści. Nie muszą być napisane perfekcyjnie, prawdopodobnie nigdy nie zawalczą o Pulitzera, a ich autorzy rzadko okazują się być pisarzami z powołania, a mimo to zdobywają grono wiernych fanów i wywołują ogrom ciepłych uczuć. Podobnie jest z Gizelle. Nim zekranizują jej losy (a wiem, że już to robią ;) ), przyjrzyjcie się i jej samej, i jej historii.
Jest tego warta.
Jest tego warta.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu
Nie posiadam żadnego zwierzęcia, ale lubię o nich czytać, a ta książka wydaje się wyjątkowa :)
OdpowiedzUsuńJest wyjątkowa, polecam! ;)
UsuńSuper, dziękuję Ci za tę książkę. Też jestem psiarą (kociarą też). Nigdy nie miałam własnego, ale zaczepiam psy innych na mieście. Marzy mi się taki duży misiak, właśnie najlepiej mastif, nowofundland albo samoyed.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Babskie Czytanki
:)
UsuńMusisz koniecznie ją przeczytać, czuję, że to będzie strzał w dziesiątkę :)
Również nalezę do tych osób, które kochają zwierzęta.
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie książki dlatego myślę, że sięgnę po nią. Zawsze chciałam, mieć takie ogromnego psiaka <3
http://weruczyta.blogspot.com/
O bogowie, ja też :D
Usuńjeśli o psach to koniecznie muszę przeczytać :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńPolecam też "Był sobie pies" W. Bruce'a Camerona ;)
Miałam kiedyś małą fazę na pieskie ksiązki, ale po 2-3 tytułach mi przeszła. Tzn. sięgałam po "dokumenty", czy "pamiętniki" właścicieli psów. I to było takie... kiepsko napisane, choć w jednym przypadku z wartością dodaną (bo opowiadało o psie-ratowniku). To chyba jest ten sam typ książki, tak? ;P A to mnie na razie jakoś szczególnie nie interesuje.
OdpowiedzUsuńWiem, że niektóre są kiepskie, ale "Gizelle..." absolutnie się do nich nie zalicza ;) To znaczy - jak pisałam - czuć, że Watt nie jest zawodową pisarką, ale absolutnie nie można powiedzieć, że jest to kiepsko, słabo czy okropnie źle napisana książka ;)
UsuńMiałam okazję przeczytać tą książkę, ale doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. Teraz zastanawiam się, czy nie warto było dać szansę tej historii ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Caroline Livre
Obstawiam, że byś się nie rozczarowała ;)
Usuń