Każdy (albo prawie każdy ;) ) ma w życiu etap, w którym marzy mu się żywot w blasku reflektorów. Sława, miliony monet i jego imię wykrzykiwane przez tłum fanów. Nie każdy jednak dopuszcza do siebie fakt, że niemal zawsze za owe korzyści trzeba zapłacić naprawdę wysoką cenę. Pozwolić na odarcie się z prywatności i pozbawienie się godności. Wystawić na widok publiczny wszystkie uczucia i bolączki, sprzedać myśli i chwile, w których jedyne, na co ma się ochotę, to zawinięcie w gruby koc i schowanie się przed światem.
A co, jeśli chwile, które właśnie sprzedajesz, są ostatnimi, które ci pozostały?
Co, jeśli są one twoim pożegnaniem z rodziną?
A co, jeśli chwile, które właśnie sprzedajesz, są ostatnimi, które ci pozostały?
Co, jeśli są one twoim pożegnaniem z rodziną?
Czy warto?
Pozwólcie, że Jared Stone opowie Wam swoją historię.
Pozwólcie, że Jared Stone opowie Wam swoją historię.
Jared Stone wiedzie dosyć przyjemny żywot. Ma żonę, dwie ukochane córki i psa, który towarzyszy mu od lat. Jego praca całkiem go satysfakcjonuje, a życie jest więcej niż tylko znośne.
Pewnego dnia okazuje się jednak, że Jared ma coś jeszcze. Pasażera na gapę i nieproszonego gościa, którego celem jest zniszczenie Jaredowi życia. Sukcesywnie, krok po kroku, pozbawia go wspomnień i rujnuje mu zdrowie. Zmusza do niechybnej rozłąki z rodziną i doprowadza do tego, że zdominowany przez niego mężczyzna wystawia na eBayu własne życie, a później decyduje się na udział w reality show, które nie będzie ani przyjemne, ani zabawne.
Ten pasażer to Glej.
Albo, jeśli mamy być drobiazgowi, glejak wielopostaciowy IV stopnia.
Pewnego dnia okazuje się jednak, że Jared ma coś jeszcze. Pasażera na gapę i nieproszonego gościa, którego celem jest zniszczenie Jaredowi życia. Sukcesywnie, krok po kroku, pozbawia go wspomnień i rujnuje mu zdrowie. Zmusza do niechybnej rozłąki z rodziną i doprowadza do tego, że zdominowany przez niego mężczyzna wystawia na eBayu własne życie, a później decyduje się na udział w reality show, które nie będzie ani przyjemne, ani zabawne.
Ten pasażer to Glej.
Albo, jeśli mamy być drobiazgowi, glejak wielopostaciowy IV stopnia.
Książek, w których przewija się motyw choroby (a już zwłaszcza nowotworów) jest mnóstwo i mogłoby się wydawać, że na ten temat powiedziano i napisano już dosłownie wszystko. Są autorzy, którzy rzeczowo podchodzą do tematu i przedstawiają suche, naukowe fakty. Są tacy, których celem jest doprowadzenie czytelnika do odwodnienia i bankructwa na rzecz koncernów produkujących chusteczki higieniczne. Są też tacy jak Len Vlahos, którzy nie robią ani jednego, ani drugiego, a mimo wszystko wyróżniają się z tłumu i sprawiają, że ich książki chce się czytać. Tak po prostu.
Przywiązuję dużą wagę nie tyle do otwierającego daną książkę rozdziału, co do pierwszego, góra dwóch początkowych zdań. Uwielbiam autorów, którzy jednym tylko zdaniem są w stanie mnie zaintrygować i sprawić, że nie liczy się nic innego niż tylko snuta przez nich opowieść. Za to Vlahos zdobył pierwszy punkt. Jego "Życie na podglądzie" rozpoczyna się prostym stwierdzeniem, które potem, niczym refren, przewija się przez całą książkę, raz na jakiś czas zmieniając jedynie autora, który je formułuje. Co ciekawe, nie jest to monotonne i nie jest nudne, a jedynie w interesujący sposób przybliża nam sylwetki bohaterów. Bohaterów, którzy naprawdę zasługują na uwagę. Teoretycznie główną postacią książki Vlahosa jest Jared, który dowiaduje się, że cierpi na raka mózgu i który postanawia (za pieniądze, oczywiście) wystąpić z rodziną w reality show o wdzięcznym (albo i nie) tytule "Życie i śmierć". Gdybym jednak sama musiała wskazać pierwszoplanową postać to miałabym z tym ogromny problem, bo każdy z bohaterów dostaje niemal tyle samo czasu "antenowego" i każdy z nich ma do odegrania istotną rolę. Poznajemy nie tylko rodzinę Jareda, na czele z 15-letnią Jackie, która nie potrafi się pogodzić z rzeczywistością, ale także nie tak niewinną jakby się mogło wydawać siostrę Benedyktę; Erica, producenta, który jest mistrzem manipulacji i Shermana, bogatego dzieciaka, któremu z nudów odbija palma i który postanawia zorganizować własne igrzyska śmierci. Zaintrygowani...? A gdybym tak zdradziła Wam jeszcze, że kolejnym bohaterem "Życia na podglądzie" jest Glej...? Tak, moi drodzy, Vlahos pobawił się nieco formą, czego efektem jest nawet nie animizacja raka mózgu, co jego personifikacja. Pierwszy raz spotkałam się z takim przedstawieniem nowotworu i powiem Wam, że jest to nie tylko nowatorskie, ale też szalenie ciekawe. Zgłębianie meandrów umysłu i poznawanie motywacji, a także planów Gleja było naprawdę interesującym doświadczeniem i sprawiło, że Vlahos o lata świetlne oddalił się od powielających schematy autorów. Sposób, w który przedstawił - dosłownie od kulis - produkcję i realizację reality show, emocje, które towarzyszyły jego uczestnikom, zmiany w nich zachodzące i odciśnięte na nich piętno, zasługuje na głośne i szczere brawa. Z niezwykłym wyczuciem stworzył portret rodziny, która powoli traci jeden ze swych fundamentów, nie rujnując emocjonalnie swych czytelników i nie będąc przy tym oschłym i surowym jak papier ścierny. Zachwyciło mnie również zakończenie powieści - uwielbiam zamknięcia, które choć w niewielkim stopniu ukazują nam przyszłość i które mówią cokolwiek o dalszym życiu bohaterów. A gdy do tego są jeszcze w stanie zasiać w moim sercu ziarno niepewności... No, moi mili, jestem kupiona w całości.
A właśnie taką kartą zagrał Len Vlahos.
Przywiązuję dużą wagę nie tyle do otwierającego daną książkę rozdziału, co do pierwszego, góra dwóch początkowych zdań. Uwielbiam autorów, którzy jednym tylko zdaniem są w stanie mnie zaintrygować i sprawić, że nie liczy się nic innego niż tylko snuta przez nich opowieść. Za to Vlahos zdobył pierwszy punkt. Jego "Życie na podglądzie" rozpoczyna się prostym stwierdzeniem, które potem, niczym refren, przewija się przez całą książkę, raz na jakiś czas zmieniając jedynie autora, który je formułuje. Co ciekawe, nie jest to monotonne i nie jest nudne, a jedynie w interesujący sposób przybliża nam sylwetki bohaterów. Bohaterów, którzy naprawdę zasługują na uwagę. Teoretycznie główną postacią książki Vlahosa jest Jared, który dowiaduje się, że cierpi na raka mózgu i który postanawia (za pieniądze, oczywiście) wystąpić z rodziną w reality show o wdzięcznym (albo i nie) tytule "Życie i śmierć". Gdybym jednak sama musiała wskazać pierwszoplanową postać to miałabym z tym ogromny problem, bo każdy z bohaterów dostaje niemal tyle samo czasu "antenowego" i każdy z nich ma do odegrania istotną rolę. Poznajemy nie tylko rodzinę Jareda, na czele z 15-letnią Jackie, która nie potrafi się pogodzić z rzeczywistością, ale także nie tak niewinną jakby się mogło wydawać siostrę Benedyktę; Erica, producenta, który jest mistrzem manipulacji i Shermana, bogatego dzieciaka, któremu z nudów odbija palma i który postanawia zorganizować własne igrzyska śmierci. Zaintrygowani...? A gdybym tak zdradziła Wam jeszcze, że kolejnym bohaterem "Życia na podglądzie" jest Glej...? Tak, moi drodzy, Vlahos pobawił się nieco formą, czego efektem jest nawet nie animizacja raka mózgu, co jego personifikacja. Pierwszy raz spotkałam się z takim przedstawieniem nowotworu i powiem Wam, że jest to nie tylko nowatorskie, ale też szalenie ciekawe. Zgłębianie meandrów umysłu i poznawanie motywacji, a także planów Gleja było naprawdę interesującym doświadczeniem i sprawiło, że Vlahos o lata świetlne oddalił się od powielających schematy autorów. Sposób, w który przedstawił - dosłownie od kulis - produkcję i realizację reality show, emocje, które towarzyszyły jego uczestnikom, zmiany w nich zachodzące i odciśnięte na nich piętno, zasługuje na głośne i szczere brawa. Z niezwykłym wyczuciem stworzył portret rodziny, która powoli traci jeden ze swych fundamentów, nie rujnując emocjonalnie swych czytelników i nie będąc przy tym oschłym i surowym jak papier ścierny. Zachwyciło mnie również zakończenie powieści - uwielbiam zamknięcia, które choć w niewielkim stopniu ukazują nam przyszłość i które mówią cokolwiek o dalszym życiu bohaterów. A gdy do tego są jeszcze w stanie zasiać w moim sercu ziarno niepewności... No, moi mili, jestem kupiona w całości.
A właśnie taką kartą zagrał Len Vlahos.
Jeśli myślicie, że macie już dość powieści o tragedii; że choroby i ból wychodzą Wam już bokiem (czy też nosem :D ), to idę o zakład, że nie znacie jeszcze Lena Vlahosa i gwarantuję, że jesteście w błędzie. "Życie na podglądzie" to książka inna niż wszystkie; książka, po którą śmiało może sięgnąć i nastolatka, i jej babcia; książka, która spodoba się każdemu, bez względu na płeć.
Przeczytajcie i nie pozwólcie, by tak dobra opowieść przeszła bez echa.
Przeczytajcie i nie pozwólcie, by tak dobra opowieść przeszła bez echa.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu
O, ja czuję się bardzo zachęcona i z przyjemnością przeczytałabm tę książkę. lubię taką tematykę.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i zapraszam serdecznie
http://polecam-goodbook.blogspot.com/2017/07/trzy-i-po-sekundy-to-bardzo-mao-recenzja.html
To super! Mam nadzieję, że przeczytasz tę książkę :)
UsuńZ chęcią przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się i polecam :>
UsuńJestem zaintrygowana. Szczególnie tą personifikacją gleja. Nie przepadam za książkami o chorobach, ale mimo to nie bronię się przed nimi, więc tę pewnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę bardzo polecam 😊
UsuńBędę mieć na uwadze ;)
OdpowiedzUsuńOby <3 :)
Usuńooo zdecydowanie mnie zachęciłaś tym ostatnim zdaniem. Raczej nie czytam takich książek,ale trzeba w końcu wyjść ze swojej bezpiecznej strefy :)
OdpowiedzUsuńhttp://weruczyta.blogspot.com/
Ostatnie zdanie jest bardzo przekonujące! :) muszę przeczytać nie ma innej opcji :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :))
Super! :) Mam nadzieję, że jak najwięcej osób da tej historii szansę ;)
Usuń