Gdy kilka lat temu sięgnęłam po "Coś niebieskiego", nie przypuszczałam, że właśnie znalazłam autorkę, na której każdą kolejną książkę będę czekać równie mocno, co na następny odcinek "Sherlocka".
A jednak.
Dziś mam za sobą wszystkie powieści Emily Giffin, a widok charakterystycznych polskich wydań z jej imieniem na okładce w dziale "Zapowiedzi" za każdym razem przyprawia mnie o palpitację serca. Nie inaczej było z "Wszystko, czego pragnęliśmy", najnowszą powieścią, z którą - po prawie dwóch latach milczenia - powraca Emily.
I to powraca w wielkim stylu.
A jednak.
Dziś mam za sobą wszystkie powieści Emily Giffin, a widok charakterystycznych polskich wydań z jej imieniem na okładce w dziale "Zapowiedzi" za każdym razem przyprawia mnie o palpitację serca. Nie inaczej było z "Wszystko, czego pragnęliśmy", najnowszą powieścią, z którą - po prawie dwóch latach milczenia - powraca Emily.
I to powraca w wielkim stylu.
Nina Browning żyje tak, jak zawsze pragnęła. Ma szalenie bogatego męża; syna, który właśnie dostał się do Princeton, a ona sama dosłownie opływa w luksusy.
Tom Volpe jest samotnym ojcem. Stolarzem, który dorabia jako kierowca ubera i mężczyzną, który dla swojej córki zrobi dosłownie wszystko.
Ich skrajnie różne światy zderzają się w chwili, gdy Lyla, córka Toma, staje się ofiarą skandalu wywołanego przez Fincha, syna Niny.
Skandalu, który obnaży brutalną prawdę o sile pieniądza i braku moralności, i który na światło dzienne wyciągnie brudy z przeszłości.
Nie będę ukrywać, lubię powieści Emily i lubię sposób, w jaki podchodzi ona do problemów. Doceniam jej niewymuszony styl, lekkie pióro i nosa do chwytliwych (i bardzo na czasie) tematów. "Wszystko, czego pragnęliśmy" idealnie wpisuje się w głośny nurt "#metoo", dodatkowo traktuje też o szkodliwości (i - jakby nie było - potędze) mediów społecznościowych. Giffin jak zwykle skrupulatnie charakteryzuje swoich bohaterów, umiejętnie zaznacza różnice i w ich światopoglądzie, i w życiu codziennym (co wynika z innego statusu materialnego, a przez to - niestety - również społecznego). Uwielbiam jej narrację i szalenie lubię to, że zawsze stara się ukazać swojemu czytelnikowi różne punkty widzenia - we "Wszystko, czego pragnęliśmy" oddaje głos zarówno bogatej Ninie, jak i gorzej sytuowanemu Tomowi i jego córce, Lyli. Jej powieść aż kipi od emocji, jest okrutnie prawdziwa i bez owijania w bawełnę pokazuje, do czego prowadzi brak poszanowania do drugiego człowieka. Brutalnie przedstawia przemianę, która dokonuje się za pomocą pieniędzy i postępujące wewnętrzne zepsucie. Giffin (nie po raz pierwszy zresztą) pisze też o wielkiej sile rodzicielskiej miłości i o słusznych decyzjach, które łamią serce. O prawdzie, którą ciężko przyjąć do wiadomości i o kłamstwach, które wchodzą w nawyk.
"Wszystko, czego pragnęliśmy" to kawał dobrej literatury i dowód na to, że nie zawsze to, czego pragniemy, jest w gruncie rzeczy tym, czego najbardziej potrzebujemy.
Przeczytałam kiedyś zdanie, jakoby "nikt nie rozumiał kobiet lepiej niż Emily Giffin". Początkowo twierdzenie to wzbudzało we mnie uśmiech politowania, ale dziś, po kilku jej przeczytanych książkach, nie pozostaje mi nic innego niż uderzenie się z pokorą w pierś i przyznanie autorowi tego zdania racji.
Bo Emily naprawdę rozumie kobiety. To jedna z niewielu autorek (obok Picoult, McPartlin i Moyes), po których książki sięgam w ciemno, bo wiem, że nigdy mnie nie zawiodą.
Jeśli nie znacie jeszcze powieści Giffin to nie zwlekajcie i dajcie im szansę. Jestem pewna, że się nie rozczarujecie ;)
"Wszystko, czego pragnęliśmy" to kawał dobrej literatury i dowód na to, że nie zawsze to, czego pragniemy, jest w gruncie rzeczy tym, czego najbardziej potrzebujemy.
Przeczytałam kiedyś zdanie, jakoby "nikt nie rozumiał kobiet lepiej niż Emily Giffin". Początkowo twierdzenie to wzbudzało we mnie uśmiech politowania, ale dziś, po kilku jej przeczytanych książkach, nie pozostaje mi nic innego niż uderzenie się z pokorą w pierś i przyznanie autorowi tego zdania racji.
Bo Emily naprawdę rozumie kobiety. To jedna z niewielu autorek (obok Picoult, McPartlin i Moyes), po których książki sięgam w ciemno, bo wiem, że nigdy mnie nie zawiodą.
Jeśli nie znacie jeszcze powieści Giffin to nie zwlekajcie i dajcie im szansę. Jestem pewna, że się nie rozczarujecie ;)
Do tej pory przeczytałam jedynie "Sto dni po ślubie" Giffin, ale książka wywarła na mnie ogromne wrażenie, zatem wypadałoby w końcu zabrać się za jej kolejne tytuły.
OdpowiedzUsuńPolecam! :) Czytałam wszystkie i w zasadzie każda mi się podobała ;)
UsuńW końcu muszę się skusić. Do tej pory w biblioteczce nie przyciągały mojej uwagi.
OdpowiedzUsuńKoniecznie! :>
UsuńBardzo kusi mnie ta książka :) Z pewnością po nią sięgnę w najbliższym czasie :)
OdpowiedzUsuńWarto ;)
UsuńA ja nie miałam jeszcze nigdy okazji przeczytać żadnej z książek Emily Giffin. Ani Jojo Moyes. Ani Jodi Picoult. Widać, że mam poważne zaległości w tego typu literaturze kobiecej i bardzo chciałabym je nadrobić. "Wszystko, czego pragnęliśmy" wydaje mi się całkiem ciekawa, więc mam nadzieję, że kiedyś gdzieś ją dopadnę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
BOOKS OF SOULS
Kobieto, masz OKRUTNE wręcz zaległości! :D
Usuń