piątek, 26 października 2018

RECENZJA - "Bez złudzeń" Mii Sheridan




Mawiają, że do trzech razy sztuka.

Moje pierwsze spotkanie z prozą wychwalanej przez wielu pani Sheridan okazało się - delikatnie mówiąc - porażką (zerknijcie tylko TUTAJ).  Chociaż drugie wypadło trochę lepiej (wszak zabierając się za "Bez winy" byłam już znacznie ostrożniejsza i mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej szalenie kreatywnej - tak, kochani, to ironia - autorce), to wciąż nie potrafiłam zrozumieć jej fenomenu.

Mawiają jednak, że do trzech razy sztuka.
I chyba już zrozumiałam.





Dzieciństwo Eloise skończyło się wtedy, gdy matka przyprowadziła ją pod drzwi ojca; mężczyzny, którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Samotna, wykorzystywana seksualnie dziewczyna wzrasta w poczuciu beznadziei i rozgoryczenia, aż w końcu po Eloise nie zostaje nawet ślad. Crystal, bo za takim imieniem się chowa, sprzedaje swoje ciało w klubie ze striptizem. Nie ufa nikomu i nie chce, by ktokolwiek emocjonalnie się do niej zbliżył.
A później... Później dostrzega jego.

Gabriel miał cudowne dzieciństwo. Kochali go rodzice, kochał brat, a on sam był bodaj najzdolniejszym i najpopularniejszym uczniem w klasie. Aż nagle cały jego wspaniały świat zatrząsł się w posadach.
Porwanie.
Zimna piwnica.
I sześć długich lat w niewoli.
Gabriel jednak nigdy się nie poddał. Przetrwał. Zachował piękny umysł i uchronił w sobie cząstkę dobroci. Uciekł od porywacza i próbował żyć pełnią życia, jednak jednego przeskoczyć nie potrafił.
Nie potrafił poradzić sobie z bliskością. Dlatego też wpadł na genialny pomysł.
I wtedy... Wtedy dostrzegł ją.









Nie oczekuję wiele od Mii Sheridan. Naprawdę. Wiem, że jej powieści nie są zbytnio realistyczne, że uwielbia dodawać do nich o dziesięć kilogramów cukru za dużo i że jej bohaterowie znajdują do siebie drogę szybciej niżli Tezeusz wyjście z labiryntu. Wiem też, że nie należy brać ich zbytnio na serio i że motywem przewodnim jest w nich lukrowana miłość.
Z takim też nastawieniem sięgnęłam po "Bez złudzeń".
I nie wiem czy jest to kwestia nastawienia, czy pióra Mii, ale to zdecydowanie najlepsza książka w jej dorobku (oczywiście spośród tych trzech, które czytałam :D ).
Bohaterowie, choć wciąż zbyt idealni (a zwłaszcza Gabriel), wcale nie razili w oczy i naprawdę dało się ich polubić, a przynajmniej zrozumieć. Plusik za narrację i oddawanie głosu raz jednej, raz drugiej postaci, za naprawdę fajne zarysowanie fabuły i za w miarę spójną całość.
Sheridan ukazała różne sposoby na radzenie sobie z traumą i udowodniła jak wiele zależy od nastawienia i że to, jak radzimy sobie z przeszłością, determinuje naszą przyszłość. Jej styl jest lekki (momentami może aż za bardzo), a rodzące się między bohaterami uczucie bardzo przyjemnie opisane. Co istotne, tym razem Mia oszczędziła nam opisów parzących się ze sobą niczym króliki postaci rodem z "Bez słów", scen erotycznych jest znacznie mniej i są zdecydowanie lepiej przedstawione. Oczywiście wciąż przeszkadzało mi tempo, w jakim rozkwitała znajomość naszej (pokiereszowanej przez los, dodam) pary i niektóre dialogi (bo naprawdę, trąciły takim patosem, że aż zbierało mi się na mdłości), ale ilość tych drugich - dzięki Bogu! - była znikoma.
Widać, że Sheridan nie boi się trudnych tematów i dobrze, że się ich podejmuje, szkoda tylko, że każdą swoją książkę kończy w identyczny sposób - pan A ratuję panią B, pani B podaje panu A pomocną dłoń, a między nimi wybucha gorące jak lawa i trwalsze niż pomnik ze spiżu uczucie. Mam nadzieję, że pani Sheridan z czasem wyjdzie ze swojej strefy komfortu i pokusi się o coś więcej niż kolejny romans.
Przy odrobinie dobrej woli może wyjść z tego coś naprawdę fajnego ;)






Jeśli jesteście fanami Mii Sheridan to w ciemno chwytajcie po "Bez złudzeń".
A jeśli Wasza relacja nie należy do najłatwiejszych... Zróbcie to samo ;)
Na pewno nie jest to najlepszy romans, jaki czytałam (ba, nie jest nawet jednym z lepszych), ale - o dziwo! - okazał się całkiem niezłą lekturą na jesienne posiadówy z kocem i herbatą w łapce.
Skusicie się...? ;)






















Za egzemplarz dziękuję


12 komentarzy :

  1. Cieszę się, że mam swój egzemplarz :) mam nadzieję, że historia spodoba mi się równie mocno co tobie :)

    Pozdrawiam,
    ksiazkowa-przystan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle już tych książek "Bez...", że nawet o tej zbyt wiele wcześniej nie słyszałam. xd
    Jak na razie zrobiłam sobie przerwę od tej autorki i nie ciągnie mnie do pozostałych tytułów, ale kto wie? :D

    Jools and her books

    OdpowiedzUsuń
  3. Może w wolny, leniwy, jesienny wieczór sięgnę po tę powieść :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Leży na mojej półce i powinnam się za nią zabrać, ale jakoś nie mam siły ostatnio do czytania :( Za dużo się dzieje w moim życiu xD

    Pozdrawiam, Jabłuszkooo ♡
    Szelest Stron

    OdpowiedzUsuń
  5. Na razie przeczytałam sam prolog, właśnie z perspektywy Eloise i jestem tą powieścią zaintrygowana. Mam nadzieję, że będzie mi się to miło czytało, zwłaszcza że przyjemnie wspominam ,,Caldera". :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początek rzeczywiście jest intrygujący, a dalej - na szczęście! - wcale nie jest gorzej ;)

      Usuń
  6. Nie wiem, czy się skuszę:P Gdybym miała wolną chwilę (a nie mam) i gdybym miała akurat ochotę na romans (a też nie mam), to może:P

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to kolejna cegiełka w tworzeniu tego bloga. To jak, pomożesz? ;)

Wykonała Ronnie