wtorek, 16 lutego 2016

RECENZJA - "Ona i on", i Marc Levy







Ponoć najtrudniej jest pisać negatywne recenzje.



Nigdy wcześniej nie słyszałam o Marcu Levym, dlatego przed zabraniem się za jego najnowszą powieść udałam się na małe przeszpiegi w czeluści internetu. Fakt nr 1 - Marc Levy to jeden z najpopularniejszych francuskich autorów. Fakt nr 2? Uwielbiana przeze mnie komedia romantyczna o niezbyt wdzięcznym tytule "Jak w niebie" (zgadza się, ta z Reese Witherspoon i Markiem Ruffalo) to ekranizacja jednej z jego powieści. Fakt nr 3 - "Ona i on" reklamowane jest jako nowe "Notting Hill". Mój wewnętrzny Sherlock bardzo ucieszył się z efektów swego wywiadu, wobec czego z nieukrywaną radością zabrałam się do lektury. I cóż... Po setnej stronie poczułam jak uchodzi ze mnie powietrze, po dwusetnej - że zaczynam się nudzić, a jedyne o czym mogłam myśleć po przeczytaniu ostatniej  to "Jakim cudem dałam się tak oszukać?".



Historia przedstawiona przez Leviego faktycznie zahacza o tę znaną z filmu Rogera Michella. Ona, Mia, jest gwiazdą filmową, która dotknięta do głębi pewnym przykrym wydarzeniem pakuje walizki i wylatuje do Francji, by tam lizać rany w towarzystwie swojej przyjaciółki, Daisy. On to Paul, niedoszły promyk światła na firmamencie najbardziej poczytnych amerykańskich pisarzy, który po sukcesie swojej pierwszej książki planuje oszałamiającą karierę na Polach Elizejskich. Na skutek głupiego żartu przyjaciół głównego bohatera para ta spotyka się na nieromantycznej kolacji. Co z niej wyniknie? Część  z Was pewnie się domyśla, część już wie, a część się dowie, sięgając po książkę.


Zapowiada się nieźle, prawda? Też tak myślałam. Niestety, cała ta historia była dla mnie okropnie przewidywalna, momentami nudna i zwyczajnie naciągana. Nie mogłam też pozbyć się dziwnego wrażenia, jakoby książka ta pisana była pod tzw. publiczkę i w celu natychmiastowego przerobienia jej na scenariusz filmowy. Jasne, było kilka zabawnych sytuacji, w których rzeczywiście wybuchnęłam śmiechem, mimo wszystko uważam jednak, że sceny te lepiej prezentowałyby się na szklanym ekranie (albo -jeśli chadzacie do kina - na wielkim ekranie). Kolejna rzecz, która mi przeszkadzała to dialogi... Rozumiem, że czytanie książki, która pisana jest archaicznym językiem czy w patetycznym stylu byłoby dosyć trudne i nieprzyjemne, ale są jakieś granice. Granice i różnice między mową potoczną, a słowem pisanym. To, co dobrze dźwięczy nam w uszach bardzo często razi nas na kartce papieru. W każdym razie, jeśli o tę powieść chodzi, mnie raziło.


Skoro bawię się już w srogiego krytyka to czuję się w obowiązku wspomnieć o jeszcze jednym minusie tej pozycji. Przy czym tym razem zostawię           w spokoju biednego pana Leviego ;)
Mam pewien problem z książkami wydawanymi przez Albatros. Mają one dla mnie zbyt białe kartki (ha ha ha, wcale nie grymaszę, naprawdę!) i przede wszystkim - zbyt sztywne. Mogłabym przymknąć na to oko, gdyby nie dziwny sposób szycia (a może sklejania?) egzemplarzy, który wręcz uniemożliwia normalne otwarcie książki. W efekcie czytaniu wydawanych przez niego (Albatrosa ;) ) powieści towarzyszą dziwne akrobacje, co jest najzwyczajniej        w świecie niewygodne.
Nie wiem czy wszystkie ich książki tak wyglądają, może tylko ja mam takiego pecha, że zawsze trafiam na tak wydane. Nie wiem.
Albatrosie, błagam, przemyśl to!



Już dawno obiecałam sobie, że do entuzjastycznych opinii i recenzji (a zwłaszcza do rekomendacji sławnych osób) będę podchodziła jak do jeża,
z ograniczonym zaufaniem. Obiecałam sobie i cóż.... Znowu dałam się omamić.
Mam tylko nadzieję, że to już ostatni raz, bo ponoć "człowiek uczy się na błędach".









8 komentarzy :

  1. Jak sama napisałaś na początku wydaje się bardzo ciekawie, ale nie oszczędziłaś tej książce w żadnym momencie (nawet papier! :D) że już sama nie wiem.

    Pozdrawiam i obserwuje!
    countrywithbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuj przeczytać, może tylko ja tak grymaszę i Tobie się spodoba? :) Na "lubimy czytać" ma same pozytywne opinie (no, teraz już nie, moja zdecydowanie się wyróżnia :D )
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  2. Nie słyszałam jeszcze o tej książce, ale dzięki Twojej recenzji chętnie się za nią rozejrzę,by sprawdzić, czy i ja będę miała jakieś zastrzeżenia do jej treści :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie słyszałam o tej książce, ale ja nie przepadam za romansami, więc chyba sobie odpuszczę tę książkę :c
    Buziaki, Lunatyczka

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnio widziałam tę książkę w Biedronce, ale nawet się przy niej nie zatrzymałam. Jak widać, dobrze zrobiłam.
    I napisanie negatywnej recenzji wcale nie wyszło ci tak źle. Lubię ludzi, którzy mają własne zdanie i przykładają się do swojej pracy. Mnie tam pisanie tych recenzji na minus sprawia naprawdę dużo przyjemności. Nie mam pojęcia czemu xD
    W każdym razie - jest dobrze, a nawet lepiej, a następnym razem wyjdzie perfekcyjnie, chociaż mam nadzieję, że już nie trafisz na złą książkę ;)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie na nową-starą recenzję "Leku na śmierć",
    Isabelle West
    Z książkami przy kawie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, też bym jej nie kupiła, ale dostałam ją w spóźnionym prezencie urodzinowym i wypadało przeczytać. Mimo wszystko myślałam jednak, że będzie ciekawa, bo Levy ma wielu fanów. Jak widać - przeokropnie się pomyliłam.
      Jeśli chodzi o pisanie negatywnych recenzji - dziękuję bardzo, miło mi, kiedy ktoś docenia kiełkującego we mnie Geniusza Zła :D Też jestem zdania, że jeśli już się o czymś pisze to należy to robić uczciwie, po co kolorować rzeczywistość?
      Chętnie przeczytam jakąś niekoniecznie miłą recenzję, która wyszła spod Twojej klawiatury. Dobrze będzie zobaczyć jak pisze je mistrz :D ;)
      Pozdrawiam :)

      Usuń

Każdy komentarz to kolejna cegiełka w tworzeniu tego bloga. To jak, pomożesz? ;)

Wykonała Ronnie