wtorek, 3 marca 2020

Z pamiętnika filmowego freaka - LUTY




Cześć i czołem, kochani! ;) Mam nadzieję, że macie chwilkę wolnego czasu, wszak dawno nie widziałam tylu filmów co w tym pozornie krótkim miesiącu.
Łapcie przekąski, kubek cieplutkiego kakao i...
Zaczynamy :>





Brzydka prawda
 reż. Robert Luketic, 2009






Film, na którym mocno (naprawdę MOCNO) wzorowano naszą rodzimą "Planetę singli" i film, w którym prym wiedze Gerard Butler (tak, dokładnie TEN od "300" :D ) - jak można go nie lubić? :D
"Brzydką prawdę" oglądałam już dziesiątki razy, a ostatnio udało mi się nawet zmusić do jego obejrzenia mojego chłopaka. I wiecie co?
Film jest dobry. I zabawny. I z całkiem składną fabułą - powiedziała to osoba, która nie pozostaje pod wieloletnim wpływem uroku Butlera :D 












Kocha, lubi, szanuje
 reż. Glenn Ficarra, John Requa, 2011






Zdarza Wam się czasem trafić na film, który - choć niezbyt ambitny - stale Was bawi i do którego za każdym razem chętnie wracacie? Bo mnie... tak :D
Jednym z takich filmów jest "Kocha, lubi, szanuje". I choć nie należę do dziewczyn, które na sam widok Goslinga zmieniają stan skupienia, to uczciwie (sic! :D) muszę przyznać, że w "Crazy, stupid, love" wygląda całkiem do rzeczy :D A scena z "Dirty dancing"... No zabijcie mnie, jestem tylko dziewczyną, do tego wiecznie spragnioną romantycznych gestów :D
Na swoją obronę powiem tylko, że i tak większą radochę niż z Goslinga miałam z oglądania Carella. Bawi mnie ten facet, cóż poradzę :D
Co do fabuły zaś - no mocno to naciągane, nie ukrywam.
Czy mi to jednak przeszkadza?
Ha.
Absolutnie :D









Mayday
 reż. Sam Akina, 2020





Średnio przepadam za polskimi komediami, głównie ze względu na obecny w nim paździerzowy humor (albo, co też się zdarza, całkowity jego brak). I choć "Mayday" - w porównaniu do innych polskich produkcji - nie wypada najgorzej, to wciąż - nie ukrywajmy - nie robi szału. Oczywiście jest tam kilka całkiem niezłych i bardzo zabawnych scen, i momentami naprawdę idzie się uśmiać, drażni jednak - i to mocno - i przeszkadza szalenie odrealniona fabuła.
Facet ma dwie żony, w zasadzie dwa życia i nikt - totalnie nikt - nie ma o niczym pojęcia. Zgrabnie lawiruje sobie między dwoma domami, opierając się jedynie na swoim kajeciku (vel terminarzu) i przez lata nie zostaje przyłapany.
No litości -_-
Film do obejrzenia, ale dosłownie jest to jedna z tych produkcji na tzw. "raz".












Małe kobietki
 reż. Greta Gerwig, 2019





Ja wiem, że to odgrzewany kotlet (wszak ile ekranizacji książki May Alcott już powstało, hm?), nie zmienia to jednak absolutnie faktu, że jestem ZACHWYCONA. Uwielbiam tak niedocenianą Saiorse Ronan, uwielbiam Timothee Chalameta (ach, Timothee, czemuż Cię było w tym filmie tak mało? :D ) i jestem pozytywnie zaskoczona rolą Florence Pugh (gdzie ten Oskar, na Boga?). Podobało mi się dosłownie wszystko - i sama historia, i ujęcia, i obsada (choć nie ukrywam, Emma Watson dość mocno odstawała od swoich filmowych sióstr), i muzyka.
Jeśli więc nie widzieliście jeszcze najnowszej odsłony "Małych kobietek" to - uwierzcie mi - nie ma na co czekać ;)











Słyszeliście o Morganach?
 reż. Marc Lawrance, 2009






Szczerze mówiąc dziwi mnie aż tak niska ocena tego filmu na filmwebie (poważnie, 5.5/10?). Jasne, nie jest to film, który zdobyłby uznanie Akademii (chociaż patrząc na to, jakie czasem filmy je zdobywają to... No właśnie :D ), ale to naprawdę nie jest zła produkcja.
Lawrence serwuje nam lekki i zabawny film (no bo przyznajcie, scena z niedźwiedziem była zabawna :D ), nie wymagający w zasadzie żadnego wysiłku intelektualnego.
Choć nieszczególnie przepadam za Sarah Jessicą Parker, w "Morganach" wyjątkowo mnie nie raziła. A Hugh... No nic nie poradzę, mam słabość do brytyjskiego akcentu :D
Idealny film na odmóżdżenie się po ciężkim dniu. 











Strażnicy Galaktyki
 reż. James Guann, 2009





Dwie ostatnie części Avengersów pozytywnie - i bardzo! - mnie zaskoczyły. Wtedy też postanowiłam, że muszę (MUSZĘ MUSZĘ MUSZĘ :D ) nadrobić "Strażników Galaktyki", tym bardziej, że przecież gra w nich tak lubiany przeze mnie Chris Pratt.
Nie ukrywam, kilka scen (przede wszystkich tych z Prattem, co mnie niespecjalnie zaskoczyło) mnie ubawiło, jedna bodaj wzruszyła, ale poza tym.... No nie, zdecydowanie nie jest to mój ulubiony film.
Mam wrażenie, że był zdecydowanie zbyt długi (bo poważnie, treści tam było na może 40 minut filmu), a część scen po prostu zbyteczna (latające statki kosmiczne i BUM-BUM-BUM przez x minut -_- ).
Czy więc obejrzę część drugą? Ha. Zależy czy ten wpis czyta mój chłopak :D












Doktor Dolittle
 reż. Stephen Gaghan, 2020






Nowa odsłona "Doktora Dolittle'a" okazała się całkiem niezłą produkcją i nienajgorszym filmem familijnym. Pośmiałam się, wczułam w akcję, poparzyłam na zwierzaki (niezupełnie prawdziwe, ale ciiii :D ).
Jeśli więc szukacie przyjemnego i cieszącego oczy kolorami filmu, na który spokojnie możecie się wybrać i z pięcio-, i z dwunastolatkiem to najnowszy "Doktor Dollitle" jest doskonałym wyborem ;)











Ptaki nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)
 reż. Cathy Yan, 2020






Ku mojemu zaskoczeniu - kurczę, to było naprawdę fajne! ;)
Typowy film w klimacie "girl power", w którym główne role należą do silnych i robiących - kolokwialnie mówiąc - rozpierduchę dziewcząt. Szalenie podobał mi się montaż i sposób, w jaki wprowadzono widza w historię panny Quinn.
Do tej pory nie miałam okazji zetknąć się z postacią Harley Quinn, może dlatego tak bardzo spodobała mi się w "Ptakach nocy". Margot Robbie jest w tej roli fantastyczna :D Jej Harley jest szaleńcem, mało tego - szaleńcem inteligentnym i niezwykle elokwentnym. Troszkę ubolewam, że w roli czy to Łowczyni, czy Czarnego Kanarka nie obsadzono Gagi (a chciano!) i uważam, że postać policjantki okazała się tak naprawdę zbyteczna (no i nie oszukujmy się, była po prostu mdła i nijaka), poza tym jednak nie ma nic, do czego bym się przyczepiła.
Szczerze polecam ;)











365 dni
 reż. Barbara Białowąs, 2020






Wiem, wiem, wiem. Opinie o książce leciały różne - w przeważającej jednak większości podsumować je można słowem "szambo" (albo gnój, muł, dno). Jako że jednak należę do osób, które nie wydadzą jakąkolwiek opinii na jakikolwiek temat nim same się z czymś nie zapoznają, to wybrałam się na film (bo wybaczcie, ale na książkę nie miałam absolutnie żadnej ochoty :D ).
Czy było warto?
Oto jest pytanie :D
Film jest... specyficzny. Ja rozumiem, że to erotyk, ale momentami był tak wulgarny, że aż niesmaczny. Pominę kwestię fabuły i motyw stojący za porwaniem Laury (o ludzie, to jakieś sci-fiction! :D ), ale głośna już scena ze stewardessą i Massimo zniesmaczyła mnie do granic możliwości.
Co zaś najbardziej mnie samą zażenowało to fakt, że... Momentami wczułam się w akcję i rzeczywiście czekałam na dalszy bieg wydarzeń - choć fakt faktem, że raczej po to, by zobaczyć, jaki kolejny absurd zostanie nam zaserwowany.
Czy wybiorę się na kolejną część?
Pewnie tak, wszak nie lubię zostawiać niedokończonych "spraw".
Czy jednak polecam?
Niespecjalnie.










A jak Wam minął ten najkrótszy miesiąc w roku? ;)



4 komentarze :

Każdy komentarz to kolejna cegiełka w tworzeniu tego bloga. To jak, pomożesz? ;)

Wykonała Ronnie