poniedziałek, 25 marca 2019

RECENZJA - "Neverworld Wake" Marishy Pessl


 


Angielski tytuł. Dość znane już nazwisko na okładce. Intrygujący opis.
I wzmianka o szykującej się ekranizacji (za którą zresztą odpowiada Netflix).
To właśnie "Neverworld wake".
Kolejna już książka Marishy Pessl, która znów wzbudza dzikie zainteresowanie pośród czytelników.
Tylko czy aby zasłużenie?
Zastanówmy się...



Jest ich piątka. Ponoć się przyjaźnią, ale każde z nich ma swoje brudy za uszami. Kiedyś było ich sześcioro, ale dziś... Dziś to temat TABU.
Bee nieustannie zadręcza się kwestią śmierci Jima (który, tak na marginesie, był jej chłopakiem) i z uporem osła unika kontaktów z pozostałą czwórką. Kiedy jednak łamie się i udaje się na wspólną imprezę, coś idzie nie tak. Bardzo, bardzo nie tak. Cała grupa cudem unika karambolu na drodze, po to tylko, by następnego dnia spotkać się z NIM.
Stróżem.
Który mówi, że wszyscy zginą.
Wszyscy, prócz jednej tylko osoby.

Pytanie - której?










Przyznam szczerze, że początek mnie zaintrygował. Pomysł z pętlą czasu, z eliminacjami (prawie że na miarę "Igrzysk śmierci"), z przeznaczeniem, które wciąż goni naszych bohaterów (rodem z pierwszych - to znaczy tych dobrych - części "Oszukać przeznaczenie") i świadomość, że na samym końcu zostanie tylko jedno - to było, kurczę, naprawdę niezłe. Problem zaczął się wtedy, gdy Pessl zaczęła brnąć w kierunku, którego chyba sama nie była pewna. Bardzo szybko pojawił się chaos, a część II (bo owszem, książka jest podzielona na trzy części i liczne rozdziały) jest tak pozbawiona sensu i tak pogmatwana, że czytanie jej było prawdziwą udręką. Na szczęście dalej robi się nieco lepiej. Jest trochę ciekawiej, a już na pewno bardziej wciągająco. I choć sprawa z Jimem, i cały ten kryminalny wątek miał potencjał, to jednak średnio odnalazł się w osadzonej w klimatach "mystery" książce. Nie idzie oprzeć się wrażeniu, że Pessl chciała złapać za dużo srok za ogon. Myślę, że te niekoniecznie splecione ze sobą wątki fajnie wypadłyby na ekranie, jeśli zaś chodzi o wersję książkową... Cóż, za dużo tu chaosu.
Na duży plus zapisać zaś można bohaterów - mamy tu pełen przekrój osobowości i cały wachlarz radzenia sobie z tym, co nieuniknione. Pod względem portretów psychologicznych więc - WOW. Pod względem całej reszty... Hm, mogło być lepiej.





Jestem pewna, że sięgnę po dwie poprzednie powieści Marishy Pessl, bo raz, że zbierają świetne opinie, a dwa, że pani ta ma naprawdę dobry warsztat, co zresztą widać i w "Neverworld wake". Ta powieść nie jest tragiczna; nie jest nawet zła - jest po prostu za bardzo chaotyczna. Nie zmienia to jednak faktu, że warto się z nią zapoznać, chociażby ze względu na przyszłą Netflixową ekranizację.
Bo ta, moi drodzy, zapowiada się iście wybornie ;)





















Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu

6 komentarzy :

  1. Mam ją w planach, ale czasu mało...
    Pozdrawiam, ELi https://czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Powieść Pessl bardzo mi się podobała :) Była nietypowa, zaskakująca i po prostu przyjemna w lekturze!

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja w "Neverworld Wake" się zakochałam i to mocno. Nie odczuwałam chaosu, o którym piszesz, ale może to dlatego, że dosłownie od samego początku do końca czytałam z zapartym tchem, a kiedy tak się dzieje, ciężko jest się oderwać, żeby dostrzec jakieś wady. Niesamowicie podobał mi się zarówno wątek morderstwa, jak i zatrzymania w czasie... No cudo! Nie mogę się doczekać ekranizacji ;)

    Pozdrawiam cieplutko!
    BOOKS OF SOULS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, a ja po pewnym czasie miałam ogromny problem, by wgryźć się w fabułę.
      Ale fajnie, że Tobie się podobało ;)

      Usuń

Każdy komentarz to kolejna cegiełka w tworzeniu tego bloga. To jak, pomożesz? ;)

Wykonała Ronnie