sobota, 31 sierpnia 2019

RECENZJA - "Gliniany most" Marcusa Zusaka




Blisko 10 lat temu na jednej z bibliotecznych półek znalazłam książkę. Książkę z bardzo charakterystyczną okładką i z jeszcze bardziej intrygującym tytułem. Książkę o Liesel, która  kradła to, co kochałam i książkę, która sprawiła, że zachwyciłam się piórem mało znanego wówczas Marcusa Zusaka. 
Blisko 8 lat temu ponownie spotkałam się z Zusakiem - tym razem za sprawą "Posłańca". I choć nie skradł mi serducha z takim sprytem, z jakim zrobiła to "Złodziejka książek", to naprawdę bardzo mi się podobał i bardzo poruszał. 
Blisko miesiąc temu, dzięki uprzejmości wydawnictwa Nasza Księgarnia, dostałam w swe łapki najnowszą - i jakże wyczekiwaną! - powieść pana Marcusa Z. 
I... I nie wiem, co się stało.
I co dobrego mogłabym o niej powiedzieć.




Było ich pięciu.
Pięciu braci Dunbar.
Pięciu mężczyzn - a w zasadzie chłopców - mieszkających w pełnym chaosu domu, w którym brakuje dorosłych.
Po latach do ich drzwi ktoś puka. 
On. 
Morderca.
Ojciec, który zostawił ich po przedwczesnej śmierci matki. 
Teraz chce zacząć budować gliniany most. Most, przy którym pomoże mu skrywający pewną tajemnicę małomówny Clay. Most, który ma na nowo scalić tę rodzinę.

Tylko czy nie jest już na to za późno...?






Nigdy nie sądziłam, że powiem to w kontekście jakiejkolwiek powieści autorstwa Marcusa Zusaka, ale... Jakże mnie ta książka wymęczyła! Oczywiście byłabym naiwna, gdybym oczekiwała powtórki ze "Złodziejki..." czy choćby "Posłańca", ale - na litość boską! - to było tak mało "zusakowe", że aż nie wiem co powiedzieć :/   
"Gliniany most" absolutnie nie jest książką do połknięcia w dwa dni. Jest ciężka i naprawdę trudno przez nią przebrnąć. Niektóre (a w zasadzie większość, niestety :/ ) rozdziały czyta się bardzo topornie; pełna jest metafor i niedopowiedzeń, a ogrom chronologicznych zawirowań wprowadza czytelnika w konsternację i czasem - nie ma co ukrywać - po prostu irytuje. 
Rozdziały poświęcone spotkaniu z Mordercą, budowaniu mostu i obecnym losom młodych Dunbarów - choć trochę przykro mi to mówić - zaciekawiły mnie w stopniu w zasadzie zerowym. Były przydługie, ze ślamazarnie płynącą fabułą; nużyły mnie i odbierały całą radość z czytania książki. Na szczęście całkiem przyzwoitą częścią są rozdziały opisujące historię rodziców braci D. i tu - tu, moi drodzy - naprawdę jest ciekawie. Losy Penelopy (czy raczej Błędnej Dziewczyny) przypominały mi, co tak naprawdę lubię w Zusaku i były jedynym motywatorem do tego, by przebrnąć przez "Gliniany most". Bo cała reszta (nad czym ogromnie ubolewam!) ani nie fascynuje, ani nie intryguje, a bohaterowie na dodatek - prócz Penny, rzecz jasna - są bezbarwni i nie wzbudzają jakichkolwiek emocji. 
"Gliniany most" jest nudny. Męczący.
I nużący.
Niestety.





"Gliniany most" to absolutnie nie jest książka dla każdego. Myślę, że spodoba się tym, którzy lubią filozofować i nieśpiesznie zastanawiać się nad sensem życia; tym, dla których logika w chronologii jest mało istotna i tym, dla których gnająca na  łeb, na szyję akcja nie jest priorytetem.
Jeżeli jednak jesteście fanami poprzednich książek Zusaka i oczekujecie, że "Gliniany most" będzie do nich podobny... Albo odłóżcie tę powieść na później, albo zmieńcie nastawienie.
Bo inaczej... Inaczej się rozczarujecie.
Tak jak ja. 






















Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu




2 komentarze :

  1. Mam takie same odczucia co do Złodziejki książek <3 Film również widziałam i też mi się podobał. O tej już słyszałam, ale skoro jest męcząca, a ja się męczyć przy czytaniu nie lubię, to jednak odpuszczę. Szkoda, bo może przeczytałabym coś jeszcze tego pana :)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to kolejna cegiełka w tworzeniu tego bloga. To jak, pomożesz? ;)

Wykonała Ronnie