sobota, 6 czerwca 2020

RECENZJA - "First Last Song" Bianki Iosivoni






Początek serii był fantastyczny. Część druga mocno mnie zawiodła, a trzecia - choć wciąż schematyczna - była znośna.
Na część czwartą - głównie ze względu na obecny w niej muzyczny motyw - czekałam chyba najbardziej. Z jednej strony bałam się powtórki z rozrywki i średniaków na poziomie tomów środkowych, z drugiej cichutko liczyłam na powieść klimatem zbliżoną do "First last look".
Czy się zawiodłam?
Trochę na pewno.
Czy zatem zostałam oczarowana?
Ha. Niestety nie.



Grace od zawsze żyła pod presją matki-perfekcjonistki. Nigdy nie była wystarczająco dobra, wystarczająco zdolna i wystarczająco szczupła. Kiedy po dość długiej rozłące w końcu widzi się z matką, a ta - jak zwykle - ma w jej stronę garść zarzutów, Grace postanawia się za siebie "wziąć".
Prosi więc o pomoc Masona, który ma za sobą trudne wojskowe szkolenie.
Zaczynają wspólne katorżnicze treningi, które pomimo początkowej niechęci bardzo szybko ich do siebie zbliżają. Później Grace dołącza do zespołu Masona i robi się coraz goręcej.
Tyle tylko, że jest jeszcze Jenny.
Pierwsza dziewczyna Masona, z którą chłopak schodzi się i rozchodzi od niepamiętnych już czasów.
Dziewczyna, która nieprędko wypuści go ze swych macek.






Tak jak pierwsza część serii Iosivoni mnie oczarowała, tak pozostałe okazały się średniakami. W ostatnim tomie pokładałam wielkie nadzieje - wszak opierać się miał na tak lubianym przeze mnie motywie muzyki. I cóż, może i było tu jej trochę, ale na pewno nie w najlepszym jej wydaniu. Muzyka stała się jedynie tłem do romansu Grace i Masona - romansu bardzo miałkiego, dodam. Między dwójką głównych bohaterów nie ma ani grama chemii, a cały ich związek jest równie gorący co lodowce na Antarktydzie. Mason, choć na pozór sympatyczny, w gruncie rzeczy jest ciepłą mamełą, która daje się traktować innym (a w zasadzie jednej tylko osobie) jak, delikatnie mówiąc, kupa. Grace z kolei nie wzbudziła we mnie żadnych pozytywnych uczuć - jest dorosłą już kobietą, a wciąż trzęsie się jak osika na samą myśl o maminej opinii. Do tego jest rozchwiana emocjonalnie i w jednej chwili - dość egoistycznie - jest w stanie przekreślić pracę innych ludzi.
Fabuła również nie porywa - brak jej było jakiegokolwiek polotu; nie wzbudzała większych emocji ani w żaden sposób nie angażowała czytelnika.
Może nie było tak słabo i pustawo jak w przypadku "First last kiss", ale też - na pewno - nie było tak dobrze jak w "First last look".
Było mocno przeciętnie i przeważnie (niestety :( ) nudnawo.





"First last song" to książka idealna dla fanów przeraźliwie lekkich młodzieżówek oraz dla tych, którzy szukają chwilowego odprężenia i absolutnie nie potrzebują mocno angażującej emocjonalnie - czy nawet czasowo - powieści.
Jeśli jednak oczekujecie czegoś z morałem, z sensem czy z naprawdę dającymi się lubić bohaterami - obierzcie inny kierunek.






















Za możliwość przeczytania e-booka dziękuję wydawnictwu

6 komentarzy :

  1. Nie czytuję młodzieżówek, więc pewnie i tak bym po tę serię nie sięgnęła, ale szkoda, że w poszczególnych tomach można zaobserwować taką spadkową tendencję.

    OdpowiedzUsuń
  2. To mi się z kolei książka podobała, najbardziej z całego cyklu. Widzę, że w ogóle inaczej to postrzegamy - dla mnie pierwszy tom był najgorszy! Z kolei co do Masona i Grace, jak dla mnie mieli powody, aby zachowywać się w taki, a nie inny sposób - przynajmniej moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei absolutnie nie jestem w stanie zrozumieć ich postępowania. Chyba że mieliby, bo ja wiem, ze 12 lat? Wtedy może byłabym w stanie przymknąć na to oko.

      Usuń
  3. Czytałam tylko pierwszy tom, bo nie wzięła mnie ta historia. Jakoś nie przekonałam się do stylu pisania autorki.
    pozdrawiam
    polecam-goodbook.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy był naprawdę dobry w porównaniu z kolejnymi :/

      Usuń

Każdy komentarz to kolejna cegiełka w tworzeniu tego bloga. To jak, pomożesz? ;)

Wykonała Ronnie