
Mamy rok 2017. Filia wydaje "Tysiąc pocałunków" Tillie Cole i nie mija nawet chwila, a blogosfera książkowa już ugina się pod ilością dziko pozytywnych recenzji. "Sercołamacz!", wołają jedni; "Chusteczki pilnie potrzebne!", dodają drudzy, a ja - jako że mam skłonność do podejmowania masochistycznych decyzji - z uciechą sięgam po tak dobrą ponoć książkę. Sięgam i... niemal natychmiast żałuję.
Mamy rok 2018. Filia wydaje "Nasze życzenie" Tillie Cole i nie mija nawet przysłowiowa sekunda, a sytuacja sprzed ponad roku się powtarza. Blogosfera szaleje, czytelniczki mdleją z nadmiaru emocji, a łzy spływają po twarzach szybciej niźli wodospady do rzeki Iguaçu. Ponownie sięgam po tak entuzjastycznie recenzowaną książkę i...
Nie, tym razem nie żałuję ;)
Mamy rok 2018. Filia wydaje "Nasze życzenie" Tillie Cole i nie mija nawet przysłowiowa sekunda, a sytuacja sprzed ponad roku się powtarza. Blogosfera szaleje, czytelniczki mdleją z nadmiaru emocji, a łzy spływają po twarzach szybciej niźli wodospady do rzeki Iguaçu. Ponownie sięgam po tak entuzjastycznie recenzowaną książkę i...
Nie, tym razem nie żałuję ;)